Quantcast
Channel: sza
Viewing all 161 articles
Browse latest View live

Głupoty akwarelowe i nie tylko

$
0
0

Dokończyłam moją mamę akrylami (portret na jej urodziny). Tragiczna jakość zdjęcia sponsorowana przez pralkę Franię moją zepsutą i starą komórkę :/ (Ale nie wcisnę takiego płótna-giganta do skanera lol.)


Kolejny NIEDOKOŃCZONY "Dwaw this again! Meme", nie chce mi się kończyć, bo nie podoba mi się efekt :(


A tu... sami widzicie. Kira po grzybach walczy z Magusem na Kucyku Pony. Z dedykacją dla Naci, żeby pamiętała, jak popierdolone jest życie, więc nie ma sensu się tym życiem zamartwiać :D


Komiks... taki do grupy RPG Fantasme College na Deviantarcie. Chaos atakuje, żołnierze do broni, a mnie się nudziło, więc tak jakoś wyszło. (Pewnie nikt spoza Fantasme tego nie zrozumie, ale co mi tam.)


Tego rysunku nie narysowałam, tylko moja ręka... Ja tylko podążałam za ruchami ołówka+tuszu+akwareli, wyłączyłam myślenie i dałam się ponieść mojej ręce. I jakoś tak samo wyszło z głębi podświadomości. To samo dotyczy dwóch prac poniżej.


Akwarele są kapitalne do takiej swobodnej pracy. One malują same, nie trzeba się przy nich intelektualnie wysilać.


Te trzy prace zainspirowane zostały przez: tę muzykęz satanistycznych Pokemonów, przez ten dość porypany film i towarzyszącą mu całą historię, a także przez tego pokręconego gościa :P

Cztery cienkopisy

$
0
0

Fanarty dla dwóch koleżanek z DeviantArta. A takie tam średniawe malunki. Akwarelowy szał przycichł, ogólnie nie mam teraz czasu na szał i nie mam czasu na nic hahahah.


Projekt człowiekojelenia, który zrodził się w mojej głowie jakiś czas temu i prosił o narysowanie. Lubię tworzyć takie dzikie postacie związane z naturą w stylu druidów itp.


Październik nie pozwala mi na dokończenie tego. Człowiekojeleń leży tak u mnie na biurku już od tygodnia i zasmuca białą pustką kartki.

No właśnie, październik, czas zabrania się za siebie. Teraz to rysuję tylko takie rzeczy XD. Biorę na zajęcia cztery różne cienkopisy do podkreślania notatek i w czasie nudnych wykładów zapełniam marginesy rysunkami. Tylko czemu marginesy magicznie i samoistnie powiększają się z dnia na dzień?




Tak więc w najbliższym czasie będę publikować notki jeszcze rzadziej i bardziej bez sensu niż dotychczas. Aż się nie zbiorę do kupy i nie ogarnę. TYLE DO ZROBIENIA A TAK MAŁO CZASU.

Jesienią zawsze

$
0
0
Moja ukochana pora roku. Najbardziej... tajemnicza? Nieco pomijana, niezauważalna, traktowana jako okres przejściowy (w sklepach już Boże Narodzenie, a znajomi planują Sylwestra). Kocham ją za ciepło barw, za brązy i czerwienie, za kolory mijane w szybach SKMek. Za kurtki ze sztucznym futrem i gorącą czekoladę z automatu, gdy plastikowy kubek obejmują zmarznięte dłonie. Za wysokie buty i rozwiane włosy pod wełnianą czapką. Za chłód, wiatr, deszcz, ciemność, w których nogi rwą się do marszu, a serce podąża gdzieś... jeszcze dalej, dalej niż nogi. Umysł tworzy fantastyczne iluzje w grze cieni za oknem. Człowiek jak nigdy zbliża się do przyrody, do zjawisk natury, która nie pozwala się ignorować. Wszystko jest bardziej prawdziwe, rzeczywiste i bliskie, mróz, zimno, wyraźne ciepło ręki drugiego człowieka. Niedawno widziałam czarną płachtę cmentarza rozświetlonego tysiącem czerwonych lampek niczym gwiazd. Dzisiaj widziałam całe niebo usłane gwiazdami. Jesień to czas duchów.

Czuję się nieco niepewnie, gdy ciemność zapada już tak szybko i tkwi nawet przy zapalonej lampie. Czasem, gdy siedzę w pokoju i wyłączam muzykę, zostaję w takiej jakiejś pustce i nie wiem, czym ją zapełnić. Każde dotychczasowe zapełnienie jej było jednorazowe i pozostawiło po sobie tylko tęsknotę za samym sobą. Gdy wieczorem jestem sama w pokoju, nie wiem, co ze sobą zrobić. Jesieni niczym się nie da zapełnić. Czasem po prostu ciężko zatrzymać się w tym przejściowym okresie.

...Ale jako że jest to blog o tematyce rysunkowej, wypadałoby coś wstawić (choć tak naprawdę nie narysowałam niczego, czym warto się chwalić...). Takie tam kolejne rysunki wyłowione spośród notatek:




Niestety głównie jest to Cukier bądź cukropodobne cosie (no dobra, tutaj gościnnie cudowna Rin :)) oraz randomowi nibyludzie znikąd, jestem monotematyczna, a przez te zeszytowe rysunki tylko się utwierdzam w tej mojej monotematyczności... Ale na nic ambitniejszego mnie aktualnie nie stać. Brak czasu na kreatywność!

Powstało również takie oto szkaradztwo (na bardzo, ale to baaardzo nudnych zajęciach):


Dla Lurid University. Cukier, Tara i latająca głowa Rufina. Pomijając fakt, że było to po prostu bezmyślne błądzenie długopisem po zeszycie... i to, że te postacie wyszły przedziwnie i nieproporcjonalnie, bo nie mam bladego pojęcia o rysowaniu... ciekawi mnie fakt, że pierwszy raz skupiłam się na zaznaczeniu jakichkolwiek mięśni. Z tym rysunkiem uświadomiłam sobie, że chyba nadszedł ten moment. Moment, w którym po prostu doszłam do pewnego stopnia i czuję, że chcę wejść na stopień wyżej. Czuję, że sama chciałabym nauczyć się anatomii człowieka, żeby wiedzieć, gdzie jaki mięsień i gdzie się co i jak układa. Aktualnie nie mam na to czasu, ale tak mnie do tego ciągnie, że prędzej czy później po prostu zacznę się w to zagłębiać, jestem pewna. Coraz bardziej mnie ciekawi budowa tego wszystkiego. Może jednak jakoś równolegle ze studiami (mimo, że nie mają one niczego wspólnego z rysowaniem i w ogóle ze sztuką) będę się mogła rozwijać również w tym zakresie. Bałam się, że po prostu stanę w miejscu, ale mam wrażenie, jakby coraz szerzej otwierały mi się oczy na niektóre aspekty. Mam potrzebę rozwoju, więc już nic mnie nie może zatrzymać. Nie uda mi się odstawić tego hobby na daleki plan... (Tak samo jak śpiewania - nauka wokalu również pochłania mój czas, którego przecież nie mam. Dlaczego mam tyle hobby??? Zamiast skupić się porządnie na jednej rzeczy muszę się jeszcze skupiać na tych dwóch pozostałych, a to silniejsze ode mnie, ehhh...).

Na koniec prezentuję coś odrobinkę bardziej ambitnego, z czym nie muszę się chować ze wstydu, bo posiedziałam nad tym nieco dłużej (ufffff). Kolejny rysunek dla Luridu (tak, dobrze się tam bawię, bardzo dobrze). Tym razem kreacja Cukra na bal!


Jednocześnie Arshana rysowała swoją postać - partnera Cukra, Harrego - i w sumie złożyłyśmy collaba. (W ostatecznej wersji musiałam zrezygnować nieco z cieniowania, a Arshana z kolei musiała swoje nieco wzmocnić, żebyśmy się do siebie dopasowały, ale myślę, że wszystko współgra... a w ogóle to genialna zabawa robienie takich collabów :D). Tak więc ostateczna wersja luridowej pary na bal halloweenowy:



:)

Bez sensu

$
0
0


(Ostatnio zabieram trochę więcej cienkopisów na zajęcia, żeby sobie urozmaicić zeszyt :P) Od góry: Rin, Elena (obie z Lurid University), kilka Bestianów (będę mu musiała powymyślać jakieś fajne stroje w końcu) i Cukier z Harrym... Takie tam.



Powyżej dałam przykład jednej z miliarda nieudanych prób narysowania postaci w ruchu tak, żeby można było zobaczyć i "poczuć" ten cały ruch... Chodzi o to, że często chciałabym narysować jakiś komiks, a nie mam czasu długo nad nim pracować. Tak więc chciałabym umieć narysować coś szybko i ogólnie, a jednocześnie zrozumiale przekazać, co się konkretnie dzieje. I do tego właśnie potrzebuję umiejętności pokazania całości ruchu, oznaczenia tak ogólnie, gdzie działa siła, gdzie wypada środek ciężkości itp... Dopiero później chcę się nauczyć, jak taka postać wygląda anatomicznie, jak układają się mięśnie. Bo jednak ważniejszy jest dla mnie ogół, potem szczegół. Co z tego, że czasem staram się narysować postacie poprawne anatomicznie (i chciałabym, żeby takie były!), skoro wtedy wychodzą pokracznie i wcale nie czuć wykonywanego przez nie ruchu...

Poniżej są pozy, które bezczelnie "ukradłam" stąd (tak, to naprawdę Tom i Jerry XD) oraz stąd. Właśnie w takim kreskówkowym stylu widzę to, co sama staram się osiągnąć na tym etapie rozwoju. Jest uchwycony sam ruch, jakby poszczególne klatki wyciągnięte z całej animacji. W takich ilustracjach czuje się dokładnie, co postać właśnie robiła i co będzie robić za chwilę. Takie prace mają charakter. Nie wiem, czy nie przerzucę się na jakiś czas na zupełnie kreskówkowy styl, żeby go nie przerobić trochę po swojemu i nie zaczerpnąć z niego co fajniejszych elementów. Jest to podrabianie cudzych prac, wiem... Ale sama się tego nie nauczę, potrzebuję wzorców...



Nie wiem, co dokładnie chcę osiągnąć... Kreska w Spidermanie, która jednocześnie jest kreskówkowa/komiksowa/niewiemjaktonazwać, jest jednocześnie zgodna z poprawnością anatomiczną, ale szczerze nie chciałabym mieć takiego stylu rysowania, nigdy do mnie nie przemawiał (choć z drugiej strony każdy, kto mnie zna, wie, że jestem fanką amerykańskich superbohaterów, w dzieciństwie oglądałam wszystko jak leciało na FoxKids :P). Aha, właśnie natknęłam się na to [link] (czy tylko mnie przeraża babcia-joga? o_o). Więc jest połączenie naprawdę fajnej kreski z dbałością o anatomię (w końcu to Megan! nie byle kto :D). Ale... sama nie wiem, w jakim tak naprawdę kierunku pójdę. Ja tam nawet nie wiem, czy moje "umiejętności" rysunkowe w ogóle się rozwijają. A może się zwijają. A może stoję w miejscu. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość (a przynajmniej najbliższy miesiąc, bo potem koniec świata czy najazd kosmitów yay lol).

No i jeszcze ostatni obrazek, nad którym trochę ponarzekam:



Zrobiony jest węglem, sepiami, pastelami, kredą, nie pamiętam czym tam jeszcze. W każdym razie jest na brązowym papierze, a na skanie wyszedł niemal zupełnie biały!!! Załamka. To, co tu widzicie, to już dodanie brązowego papieru jako osobnej tekstury. Już wcale nie wygląda tak fajnie... W dodatku białą kredą czy tam pastelą narysowałam takie fajne dymki z kubka, które wyglądały jak włosy i splatały się w taki wymyślny sposób... Oczywiście to też się nie zeskanowało, tak więc tutaj namaziałam biały zwykły dymek w Photoshopie, który wygląda nadzwyczaj przeciętnie... Nie mówię, że w oryginale praca wygląda dobrze, ale jednak prezentuje się lepiej niż to coś tutaj i żałuję, że nie mam za bardzo czym zrobić zdjęcia, aktualnie mam tylko skaner (chociaż mogę spróbować cyknąć komórką i wstawić tu następnym razem, jeśli się uda).

To tyle, dzięki, jeśli komuś się to chce czytać. :P

Chciałabym...

$
0
0
...umieć znaleźć czas na rysowanie. Na normalne rysowanie, prawdziwe rysowanie. :(


To u góry to, ekhem, no, sami widzicie. Czasami człowiek ma się ochotę udusić, więc czasami się dusi, a czasami zamiast tego chwyta za akwarele i mazia.

A to jakiś zwierzęcy chaos, który ogarnął mój zeszyt. Bo ile można rysować ludzi.



Totalne głupoty.







Kot na kaloryferze, bo to już ta pora roku.



:( :( :( Nie potrafię się ogarnąć z niczym. Ostatnio wszystko robię do połowy albo wcale a i tak nie mam czasu. :( :( :(

Chwytliwy świąteczny tytuł notki

$
0
0
Jednak się zmobilizowałam i ostatnimi czasy natworzyłam trochę porządniejszych prac. Na początek daję dwie, które narysowałam w ramach Secret Santa na DeviantArcie. Prince Cicada dla Vine i Fal dla Achaii, postacie należą do tych właśnie dwóch pań.





Jeśli chodzi o drugą pracę, to korzystałam ze zdjęcia [link]. I jakoś tak spodobało mi się korzystanie ze zdjęć i takie bezkonturowe malowanie w Photoshopie pędzlem, że namalowałam jeszcze swoje własne dwie postacie - Bestiana i Laurę - korzystając ze zdjęcia właśnie [link]:



Na zakończenie daję foto mojego handmade'u, a mianowicie szkatułki na maskotki. Maskotki to u mnie żadna nowość, szyję je od dawna i zawsze są tak samo nędzne, ale tutaj po prostu chwalę się przyozdobioną szkatułką :) Naklejanie materiałów i guzików to świetna zabawa, trochę jak kolaż czy coś. Kocham klej Vikol!



Nie chce mi się nic pisać, jestem ogólnie bardzo zmęczona tymi całymi Świętami i wszystkim starość nie radość... Następna notka będzie podsumowaniem roku 2012, takim, jak w zeszłym roku (powiedzmy, że to już tradycja).

PS. Zapomniałam wrzucić coś, co rysowałam na początku listopada - może nie Świąteczne klimaty, ale co mi tam:



EDIT: Zapomniałam o najważniejszym! Dziękuję wszystkim, którzy wchodzą na mojego bloga. Życzę Wam Wesołych Świąt :)

2012

$
0
0
(Podsumowanie roku 2011 --->[link].)

Tak jak w 2011. Po jednej pracy na miesiąc w celu podsumowania twórczości z całego roku. (Przy okazji... co z tym sierpniem?...)



Chciałam zrobić porównanie między Cukrem rysowaną w styczniu, a tą, którą rysuję aktualnie...



Ale przy okazji zauważyłam, że ta aktualna jest jakaś bez charakteru w przeciwieństwie do tej pierwszej. Dlatego jednak postanowiłam nadać jej tamten stary dobry charakter. Trochę jej powiększyłam oczy i w ogóle staram się ją zrobić nieco po staremu. Na razie wygląda tak:



Tak w ogóle to... Na tym rysunku Cukier miała być razem z Kirą, OC Naci (nie, nie wiem dlaczego są tutaj razem). Ale zamiast skupiać się na całości, skupiam się tylko na twarzy mojej postaci... eh bez sensu. Nie wiem, czy ostatecznie coś z tej pracy wyjdzie.



Patrząc ogólnie na cały 2012:
Nauczyłam się inaczej cieniować, bardziej płynnie przechodzić ze światła w cień, a w końcu zaczęłam nawet odchodzić od konturów. Jednak w tym rysowaniu bezkonturowym jestem zupełnie początkująca i mam z tym sporo problemów. Stoję przed takim wyborem, jak chociażby przedstawiłam powyżej - czy rysować bardziej realistycznie (dziewczyna w rzeczywistości nie powinna mieć takich wielkich oczu), czy zrezygnować z realizmu na rzecz oddania pewnego charakteru postaci. A może jest jeszcze inne rozwiązanie?... Czym więcej ma się swobody (brak konturów to spory brak ograniczeń), tym ciężej podjąć konkretną decyzję. (Zresztą tak samo w pisarstwie, w którym dla mnie najtrudniejsze jest właśnie to - wybranie jednego pomysłu, a porzucenie mnóstwa innych...).
Również w tym roku "odkryłam" akryle i po prostu zakochałam się w nich. Obecnie staram się przenieść na grafikę komputerową wszystko to, co dostrzegam właśnie w malarstwie.

Tak to wyglądało w tym roku. Mam nadzieję, że w 2013 nie porzucę tego bloga ani oczywiście samego rysowania, które choć jest tylko moim hobby, to przecież jest... jest hobby. Amen. :>'

EDIT. Chyba dokończyłam i czas iść spać ._. x_x


terefere qq

$
0
0
Wcale nie piszę na blogu, tylko się uczę.

Jakieś tam rysunki do Lurida. Starałam się wpakować Cukra do realiów z mojego opowiadania, choć wyszedł mi taki tam miszmasz. Nie wiem.



A tutaj po raz niepierwszy próbowałam narysować moją starą ukochaną postać z erpega, Azune. Nigdy mi się jej nie uda narysować...


Tworzę pewną postać do pewnych celów... Jest to ożywiony cień, który zyskał własną, dość dziwaczną osobowość... Takie tam. Najpierw rysowałam go jakoś tak dziwnie, o:


Potem nadawałam mu jeszcze dziwniejszy, ale w miarę sympatyczny wygląd, mam nadzieję:




Ostatecznie wygląda tak:





Więcej o nim napiszę niebawem. Może. Jeszcze Cukier na zakończenie i idę się uczyć.


Czy ja jestem martwa, czy po prostu taka zmęczona?

W ferie narysuję coś porządnego

$
0
0
...ale na razie wstawiam tu wszystko to, co nabazgrałam między jednym a drugim zakuwaniem.





Moja nowa postać, o której coś tam chyba wspominałam w ostatniej notce... Jest zwykłym cieniem (ożywionym za pomocą magii), który stara się wieść życie porządnego, nierzucającego się w oczy obywatela. Jednak z jego upiornym wyglądem może się to okazać niełatwe...



Nienormalnie narysowana Cukier. Zajęcia z gimnastyki na wuefie. Nie potrafię być poważna.



Cukier i Harry jako Alicja i Biały Królik. Już dawno chciałam ich tak narysować. :) (Harry to postać Arshany.)



I jeszcze wariacje na temat Cukier x Kira (postać oczywiście Naci). Próbuję ich przerobić na bliźniacze avatary dla nas na Deviantarta...

Smutno mi i źle. Ale jako że w okresie posesyjnym będę miała więcej wolnego czasu, to chętnie bym się spotkała z jakimś miłym i pocieszającym człowiekiem z 3miasta. Jak ktoś chętny na spotkanie to tego no... Tak, można mnie zabrać do kina albo coś. Czuję się całkiem martwa i potrzebuję ożywienia. Chyba jakoś tak.

spać spać spać

$
0
0
Moja niepierwsza inspiracja lalkami Lidii Snul.


Ludzio-zwierzęta.


Zwierzęto-zwierzęta.


Pierwsze próby zrobienia animacji nie licząc tych, które robiłam w podstawówce w Paincie, ale to było dawno i nieprawda. (Sklejane na picasion.com, bo nie mam programu żadnego, a przynajmniej jeszcze nie mam.)




Spać spać spać spać sać pać spa ać psać ćpaś spć ać ć.

Nadal nie chce mi się...

$
0
0
...nic porządnego narysować i w ogóle jestem martwa, i nie mam siły na nic x_x Nie wiem no, może to ze starości już lolz.

Na początek: rysunek, który miałam dokończyć dziesiątego lutego, czyli na nowy rok chiński, a nie dokończyłam go do tej pory... I nie wiem, czy kiedykolwiek dokończę. Ale co tam. Mam już rocznikowo 24 rocznikowo 12, więc to rok mojego znaku (żegnajcie smoki!). Swoją drogą jestem ciekawa, jak wy uważacie - czy coś mnie łączy akurat z wężem? Nie rozkminiam tej chińszczyzny, ale może coś w tym jest (w sumie rybami też się nie czuję, ale tam...).



To poniżej to... historia prawdziwa. Oto zarywałam sobie kolejną z rzędu nockę, żeby wykuć na blachę połowę zawartości biblioteki uniwersyteckiej, a tutaj dostaję taką oto wiadomość (i pomysł na komiks zrodził się momentalnie, żal było nie wykorzystać):



Strona bitew komiksowych: [link] (kto chce się ze mną zmierzyć???). Jakoś już się tak zapętliłam w to wszystko i od razu zrobiłam też komiks na drugą bitwę, tym razem tematem miało być "Akwarium". A jako że akwarium kojarzy mi się z czymś ciasnym i zasyfionym...:



Randomowe i bezsensowne rysunki z mojego biednego szkicownika czas zacząć (sięgnęłam po stare dobre cienkopisy, chociaż połowa z nich mi się już wypisała... Coś nie tak ostatnio, akwarele też mi zdechły, niedługo zostaną mi tylko Bambino z przedszkola i nie wiem, co wtedy się ze mną stanie).







To tyle, wesołych Walentynek, szczęśliwego nowego roku chińskiego, wesołego odejścia papieża i wszystkiego innego, co ma teraz miejsce w naszym jakże barwnym życiu. Ja wracam do tego, czym się ostatnio zajmuję i w czym jestem najlepsza, czyli do nie robienia zupełnie niczego! :'D

EDIT: Szalenie dziękuję za te wszystkie przemiłe komentarze :'D I w ogóle nie spodziewałam się, że będę miała tylu "obserwatorów" z Blogspota. Dzięki, to mi daje mobilizację!!! Ślę Wam walentynkowe serca prosto z żołądka prosto z... z serca!

złoto

$
0
0
Nie, ostatnio nic nie narysowałam, mam trudności w pogodzeniu hobby (rysowania, czytania, pisania, wędrowania, wszystkieeegooo) ze studiowaniem, ale mam nadzieję, że jednak się zmobilizuję i coś natworzę. Czuję się jakaś taka wyprana-niewyprasowana. Ale (!) utworzyłam stronę - [link] - na której zaczęłam zbierać to, co mnie inspiruje. Swoją drogą, zastanawiająca rzecz - dzisiaj zauważyłam, że większość tych inspiracji ma szary/szaropodobny kolor... (Tnz. szary jest dla mnie szczególną barwą, ale nawet nie przypuszczałam, że podświadomie aż tak mnie do niego ciągnie...)

Chciałam też napisać coś o złocie. Złoto uważam oczywiście za niesamowity kolor (szczególnie od kiedy wstąpiłam do chóru uniwersyteckiego - dziewczyny mają tam złote spódnice do ziemi, materiał spływając gładkimi fałdami wygląda jak fragment wyidealizowanej rzeźby).
Złoto wiąże się też z pewnym filmem...

Obejrzałam ostatnio dwa filmy (polecane przez Nacię, dzięki Ci, sama słabo się znam na filmach). Pierwszy to "Incepcja" i... nie ma co za bardzo o nim pisać. Jest świetny, pomysłowy, jednak całkiem jasny. Może i końcowy fragment można interpretować na dwa sposoby, ale jednak tylko na dwa, a to zamknięta liczba. Drugim filmem jest "Źródło" i nie jest już tak świetny, wiele mu brakuje do geniuszu "Incepcji" (i dostał ode mnie mniej na Filmwebie, jeśli ktoś ciekaw). Czy to właśnie przez te braki, czy z innego powodu, ma pewną wyższość - można go interpretować na wiele sposobów. Jest niejasny, przez to może wydawać się niewygodny, ciężki. Jednak daje widzowi więcej wyboru niż "Incepcja", daje więcej przestrzeni na własną interpretację. Przyznam szczerze, że przesłanie jest niezbyt oryginalne, dlatego też skupiałam się bardziej na zdarzeniach, mniej na końcówce/puencie. Oglądałam ten film tylko raz, ale mimo wszystko odważę się przedstawić własną interpretację.

W krótkiej filmwebowej recenzji przeczytałam, że główny bohater ma trzy wcielenia i zrozumiałam, że chodzi o reinkarnację. Po seansie jednak zmieniłam zdanie. Otóż moim zdaniem główny bohater jest tylko jedną osobą - żyjącą w naszych, obecnych czasach. Jego praca, wyniki eksperymentów, jego żona w szpitalu - to wszystko dzieje się całkiem realnie, nie ma tam żadnych "magicznych" elementów. Tak więc jest to płaszczyzna fizyczna, materialna - to, co główny bohater odbiera oczami i innymi zmysłami.

Jednocześnie w głównym bohaterze mają też miejsce inne płaszczyzny. Przeżywa swoje życie nie tylko materialnie. Sceny "kosmiczne" to stan jego umysłu. Sceny "z książki" już trudniej zinterpretować - może to romantyczna część duszy odpowiadająca za marzenia, za dziecięce historie...? Dlatego też fabuła dzieje się w tych trzech wymiarach jednocześnie, a nie chronologicznie jedna po drugiej. Jest to jeden i ten sam czas, jeden i ten sam człowiek. Tylko ten żyjący w materialnym, zmysłowym świecie jest prawdziwy. I by tu i teraz mógł pogodzić się ze śmiercią żony, musi wpierw doprowadzić swoje dwie wewnętrzne "historie" do końca. Zarówno w stanie umysłu jak i duszy osiąga harmonię, w pewien sposób obumiera, jednoczy się z wszechświatem. A w świecie rzeczywistym nie musi umierać ani robić niczego nadprzyrodzonego. Po prostu mówi "żegnaj" nad grobem żony. Cała ta walka z samym sobą rozgrywająca się na tych płaszczyznach doprowadza go do tych właśnie słów.

A co do złota. "Źródło" przepełnione jest złotem. Do kogo nie trafi dość banalne przesłanie czy zabawa w interpretacje niejasności, ten może się nasycić warstwą wizualną filmu. Złoto to przede wszystkim strefa "kosmiczna", mgławica, a w niej człowiek o wygolonej głowie i jasnych oczach. Widok tego kosmosu jest po prostu piękny, czysty, jasny, wręcz idealny. Sprawni wyłapywacze detali znajdą też swoje smaczki na innych poziomach osobowości głównego bohatera. Iskry spawaczy na ulicy czy światło lampy pod sufitem - to złote punkty niczym ślady kosmicznej mgławicy w codziennym życiu. W tym filmie chodzi też o kształty, głównie symetryczne, koliste. Główny bohater w kosmosie: w centrum złotej bańki, a w świecie rzeczywistym: w centrum okrągłej sali szpitalnej. Złote kolory, symetria, koła - to one są oknami na boski świat (i składnikami prawosławnych ikon). Mnie osobiście pozwalają wziąć po prostu głębszy i czystszy oddech.

Szybko kończąc. "Incepcję" polecam każdemu. "Źródło" - co drugiej osobie (nie dowiesz się, czy nie jesteś akurat tą drugą osobą, jeśli nie obejrzysz). Żegnajcie, idę popatrzeć na swój zbiór inspiracji, może w końcu coś narysuję.

*

PS. Nie mogłabym w takim temacie nie wspomnieć o rzeźbach pewnego pana - [link], [link], [link] (dzięki Ytril za przypomnienie jego nazwiska).

Garść szkiców przedwiosennych

$
0
0

Wiosna~ gdzieś tam kiedyś tam chyba. Niektórzy już pewnie wiedzą, jak specjalne znaczenie mają dla mnie ptaki. Poza tym kocham ich śpiew, jestem gotowa znieść najgorszy mróz, żeby tylko jak najdłużej słuchać ich w otwartym oknie.


Fanart do FMA, mojego ulubionego komiksu, niedawno jakoś mi się przypomniał, choć czytałam go wieki temu... W połowie rysowania wysiadłam (ostatnio w ogóle często wysiadam i nie dotyczy to tylko rysowania...). May i Scar byli moją ulubioną "parą" ze względu na całkowicie odmienne charaktery.


Jakieś Meme znalezione na DeviantArcie. Boże jaka ja mało ambitna ostatnio. Oczywiście Cukier pasuje mi idealnie do każdego rodzaju potwora, jako że jest... no, potworna.

Ostatnio pisałam o nowej wymyślonej przeze mnie postaci, ostatecznie nazwałam go Freddie. Jest cieniem ożywionym przez złego czarnoksiężnika do złych celów. Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego Freddie w pewnym momencie postanowił stać się dobry... i wymyśliłam prostą historię miłosną w styluPięknej i Bestii. Sarę McRaven stworzyłam kiedyś do erpega potterowskiego, w którego i tak nie grałam. Ma typowy krukoński charakter, dąży do swoich ambitnych celów, kieruje się ideami, jest raczej zdystansowaną i czujną obserwatorką. Świetnie mi pasowała do groźnego, ale naiwnego Freddiego. [link][link][link][link]


Edit. A wracając do tematu FMA, mourimotonari.tumblr.com/post/44850821646/1-2-3-4-by-rei17.

Nie umiem wymyślać tytułów

$
0
0
Chwalę się, co dostałam na urodziny [link][link][link].
DZIĘKUJĘ :'D Dzięki też za wszystkie życzenia :D


Kolejne ptaszysko akrylami.

I jeszcze komiks wymyślony w pięć minut. Na bitwę komiksową. Temat to "za granicą".


Ostatnio zaczęłam pisać coś tam o filmach... Tak się składa, że trafiłam na świetny film. Zupełnie przypadkiem. Dogma, Kevin Smith, 1999. Jakoś tak automatycznie skierowałam się w stronę całej twórczości tego reżysera i obawiam się, że obejrzę wszystko, co zawiera choćby śladowe ilości Jaya i Silent Boba. Mam za sobą dwie części Sprzedawców i chcę więcej.

asdfghjklzxcvbnm

$
0
0


Art do grupy FantasmeCollege, Bestian+Orchidea+Luka + jakieś śnieżne klimaty w tle. Miało być ambitnie (czyli bez tych paskudnych, poszarpanych, ołówkowych konturów), ale nie chciało mi się nad tym męczyć, bo i tak 1) skopałam perspektywę, 2) kolory są nieciekawe. Mimo to jestem mniej więcej zadowolona z efektu, bo uzyskałam to, co chciałam uzyskać - art miał przede wszystkim opowiadać jakąś historię, a nie być statyczny jak reszta moich prac. Szkoda tylko, że nie widać żadnych większych emocji eh.


Bestiany, Orchidee, Luki i koty~


Zastanawiam się, jak to jest z tymi tworzonymi przeze mnie postaciami. Bestian jest wręcz postacią komediową, podczas gdy bohaterowie mojej tworzącej się wciąż - nazwijmy to ambitnie haha - powieści są TAK CHOLERNIE POWAŻNI I SMUTNI. Główny bohater - zagubione, smutne dziecko, które wyrosło na chłodnego i złego argh coś tu jest nie tak. Reszta postaci też coś około tego. Dziewczyna wspomnianego wyniosła i z wiecznym wkurwem przynajmniej nie jest tak mdła jak pozostali, ale i tak jest źle. A moje opowiadania z gimnazjum to z kolei żarcik za żarcikiem (ach, te pożalsieboże elementy komiczne) - przyznam, że cienkie to wszystko wtedy było i czasem wręcz żal się przyznawać do istnienia tych wątpliwych dzieł, ale jedno trzeba przyznać: to było lekkie. A teraz pióro zwyczajnie przybrało mi na wadze. Tak więc aktualnie staram się znaleźć równowagę między głupiebezsensuALEśmieszne a mroczneciężkiemdłepatos. Od razu przypomina mi się Najdłuższa podróż, gdzie z jednej strony mamy chociażby non stop rzucającego kawałami Kruka, a z drugiej jest przecież epickość pozbawiona ciężkiego patosu. Tak więc tego no.


Czasami zdarza mi się rysować dziwne rzeczy.

(...)
*Tutaj miała nastąpić dalsza część notki dotycząca twórczości pewnego reżysera, o którym ostatnio wspominałam. Ale zaczęłam się nieco rozpisywać na temat poszczególnych jego filmów i całość zajęłaby za dużo miejsca. Więc po prostu dokończę już w kolejnej notce, a tę kończę i amen.*

even God has a sense of humor

$
0
0
"Jay and Silent Bob are terrible, one-note jokes that only stoners laugh at".

Obiecany w poprzedniej notce krótki przegląd twórczości Kevina Smithachoć jeszcze nie wszystko obejrzałam argh. Nie będzie żadnych spoilerów (!!!) więc śmiało czytajcie.

Filmy Kevina opierają się przede wszystkim na humorze, ale jest to humor dla ambitnych i wybitnych tych, którym do stoczenia się na szczyt wieśniactwa brakuje już tylko zacząć słuchać disco polo ;_; Tak, czuję się niesamowitym prymitywem. (NIE ROZUMIEM wypowiedzi na Filmwebie w stylu "Nie mogłem wytrzymać tych wszystkich obleśnych/wulgarnych scen w Sprzedawcach" - przecież właśnie te sceny były spoko haha... ha...) Tak więc pożywka idealna dla tych znieczulonych na wszelakie obrzydliwości. Dla tych, którzy tak jak ja mają dość wspaniałych, patetycznych i wzniosłych dzieł jak "Zielona mila". Dla tych, którzy nie szukają w kinie czegoś więcej, a czegoś mniej. Dla tych, co po prostu chcą zobaczyć film, a nie jakieś dzieło sztuki / arcydzieło kinematografii. Dla prostaków prostych i spokojnie sobie żyjących ludzi. Tak więc przejdę do konkretów...

[Będę oceniać w całkowicie pozbawionej logiki kolejności (w takiej, w jakiej nie wiem czemu sama oglądałam).]

  • "Dogma". Na początek trafił mi się film odmienny od pozostałej twórczości Kevina (nie opowiada o miłości plus jest czymś na kształt fantasy). Zrobił na mnie silne wrażenie. Nie chodzi mi tylko o dobrze przedstawioną akcję... Najbardziej podobało mi się zahaczenie o kontrowersjogenną tematykę religijną: jednocześnie czyniąc wariacje na temat Biblii, jednocześnie zaś niczego/nikogo nie obrażając. Totalnie czysta komedia, niegroźna parodia. Sporym plusem są też oczywiście bohaterowie, dzięki którym po prostu każda scena cieszy. Najważniejsze postacie są bardzo charakterystyczne. Uwielbiam główną bohaterkę, która ma wszystko w dupie i jest totalnym przeciwieństwem typowej głównej bohaterki. Natomiast Alan Rickman... no, Alan Rickman, sami wiecie (och ach) (BYŁ W TEJ ROLI MILIARD RAZY FAJNIEJSZY NIŻ W "HARRYM POTTERZE".) Fabuła jest po prostu świetna. Jak to się dzieje, że tyle absurdalnych i głupich momentów zbiera się na coś tak bajkowego? Choć paru rzeczy mogłabym się przyczepić (Bóg z uśmiechem "sprzątający" ciała martwych, poza tym gdzie ta cholerna policja - miała przyjechać na koniec i nic, poza tym argh ARGH ogólnie dużo bezsensu), to warto było zobaczyć ten film choćby dla tego jednego momentu, gdzie pojawia się Alanis Morisette, której jedyna kwestia w całym filmie to... *szlag nie będę spoilerować*. Powiem tylko, że głos Alanis jest tu jeszcze bardziej hm, niezwykły niż zazwyczaj. 8D
  • "Sprzedawcy"... nie czuję się godna opisywania klasyka, więc przemilczę. Po prostu klasyk. Od pierwszej aż po ostatnią scenę. Łza się w oku kręci, takie to było dobre. (I'm not even supposed to be here today. :P)
  • "Sprzedawcy 2". Na całe szczęście dla filmu, udało się zachować klimat pierwszej części jednocześnie obsadzając akcję w nowym miejscu i dodając nowe pomysły. Dobra kontynuacja. Równie absurdalny+zabawny+mocny moment (ekhę) kulminacyjny. Tylko ta końcówka jakaś taka niepotrzebnie uładniona. Nie wiem, czy wciskanie mega happy endu naprawdę było konieczne, ale nadal całość pozostaje dobra. (Czekam na trzecią część, już się kręci podobno.)
  • "Latający samochód" - czysty absurdalny humor. Po prostu.
  • "W pogoni za Amy". Po przejrzeniu filmwebowych komentarzy mam wrażenie, że to chyba najbardziej lubiany z filmów Kevina. Obstawiam, że to przez końcówkę (na której ryczałam, takie smuty walnęli). Wszystko obraca się tu wokół miłości, ale udziwnionej jak najbardziej się dało. Postacie nie były tak wyraziste i charakterystyczne jak te ze "Sprzedawców", przez co na tle innych dzieł Kevina to wypada nieco mdło. Mimo wszystko... ten film pozostawia w widzu to coś. (I ten monolog Boba, niemalże poezja. :'D)
  • "Szczury z supermarketu". Pierwsza moja reakcja to: o nie, kolejny film o kolesiu, który chce odzyskać dziewczynę. Miałam już przesyt tego motywu u Kevina... Mimo wszystko "Szczury..." trzymają poziom i klimatem zbliżają się niemalże do samych "Sprzedawców". Ten właśnie klimat budowały te wszystkie poszczególne wątki przewijające się na boku. Dla przykładu: jest człowiek, który przez całą akcję filmu patrzy w stereogram i nie może ujrzeć żaglówki (JAK JA GO DOBRZE ROZUMIEM ;_; chlip). I te wszystkie nawiązania do komiksów i filmów (Bob z gadżetami Batmana i używający mocy Jedi)! Dla tych poszczególnych fragmentów warto było zobaczyć całość. (No i... najlepszy teleturniej, jaki w życiu widziałam!)
  • "Jay i Cichy Bob kontratakują". Ten film zostawiłam sobie na koniec i... bardzo dobrze zrobiłam. Mój ulubiony film Kevina zaraz po "Dogmie" albo nawet obok niej. Powiem szczerze, że początkowo nieco się obawiałam. Jay i Silent Bob to moje ulubione postacie ze wszystkich filmów Kevina: są genialni, zabawni i CAŁKOWICIE DO POKOCHANIA (BARDZO!!!!!!). Do tej pory jednak jedynie przewijali się w tle, a teraz mieli odegrać główną rolę... Nie zawiodłam się - te dwie postacie nic na tym nie utraciły i dalej pozostały sobą. Myśląc nad plusami filmu nie wiem totalnie, od czego zacząć, tyle tego jest... Przede wszystkim fabuła. Znowu mamy akcję: wielka podróż i przygoda za przygodą (zdecydowanie moja ulubiona przygoda to ćpanie w wozie Scoobiego-Doo - nie mogłam uwierzyć, że naprawdę oglądam coś takiego... TAK TAK TAK). Jest akcja, tempo, genialny humor i totalny absurd - wszystko to, co najlepsze. W przeciwieństwie do "Dogmy" nie mam się tu nawet czego czepiać... no, może jednej małej rzeczy. A mianowicie za wiele puszczania oczek do fanów poprzednich tytułów. Motyw z Mattem Damonem jeszcze mi się podobał (bo to przecież Matt Damon, poza tym parodia "Buntownika z wyboru" wyszła po prostu epicko niczym parodia "Władcy pierścieni" w "Sprzedawcach 2"). Ale to rzucanie tytułami prosto z mostu w ostatnich scenach w kinie... nie. Ogółem jednak powtarzam, no nie ma się czego uczepić. Great movie.

  • "Dogma" pozostaje moim ulubionym spośród filmów Kevina Smitha. Za epickość. I za to, że dzięki niej poznałam Jaya i Silent Boba. "...kontratakują" jest zaraz na drugim miejscu. Na trzecim i czwartym są u mnie dwie części "Sprzedawców" (a "Latający samochód" gdzieś pośrodku oczywiście :P). "Szczury..." i "...Amy" wypadły trochę bladziej, choć nadal pozostają barwne.

    Podsumować mogę krótko. Żaden inny reżyser nie sprawił, że po jednym jego filmie tak pokochałam wykreowane przez niego postacie, że od razu rzuciłam się na resztę jego twórczości. Żaden też nie wywołał we mnie takich napadów śmiechu. Dzięki, Kevin, niech moc z jedynie-słusznej-trylogii będzie z tobą.

    Życie Pi

    $
    0
    0
    Bu.
    Nie wiem, co mnie wzięło ostatnio na te filmy... znowu obejrzałam coś na tyle interesującego, że czuję potrzebę podzielenia się. Ale jako że mój blog to przede wszystkim sketchblog, wrzucam tutaj moje najnowsze rysy:



    Bestian tak już bardziej na poważnie, choć mój styl rysowania jest niestety mało poważny :c

    ***

    Tak więc... Życie Pi. (BĘDĄ SPOILERY!!!!!! OSTRZEGAM, będą już do końca notki.) Polecił Łukasz W. Oglądałam wcale nie wersję 3D w kinie, a na laptopie, ale wrażenie i tak było (i oglądało się bardzo miło:) Film jako film podobał mi się jako tako, ale skłonił do prostych, jednak ciekawych przemyśleń...

    Zacznę od czegoś zupełnie innego. Od książki K-Pax Gene Brewer, do której często nawiązuję myślami. Fabuła składa się z dwóch warstw. Pozornie, powierzchownie opowiada o przybyszu z innej planety, który pisze raport o ziemianach... takie tam sf. Ale kosmita okazuje się być zwykłym człowiekiem, który po okropnie silnych, traumatycznych przeżyciach zaczyna "udawać" właśnie tego kogoś innego (mocno upraszczam, ale nie chcę się rozpisywać). Z jednej strony mamy barwną istotę z obcej planety. Z drugiej zrozpaczonego, zamkniętego i chorego człowieka. Najbardziej uderzającym fragmentem był dla mnie moment, gdy wspomniany "kosmita" znika na parę dni. Inni niepokoją się, szukają go, gdzie zniknął? "Kosmita" wraca tłumacząc, że na ten czas teleportował się w inne miejsce. Wszystko byłoby okej, tylko że po jakimś czasie odkryto, że przez te parę dni ukrywał się (bodajże?) w piwnicy. Z jednej strony mamy historyjkę sf, z drugiej - przerażonego człowieka ukrywającego się przed innymi. Dwie warstwy fabuły. Dwie warstwy człowieczeństwa.

    Wracając do filmu. Tytułowy bohater - chłopak o przezwisku Pi - przeżywa niesamowitą przygodę na oceanie. Uciekając z tonącego statku chroni się na łodzi wraz z tygrysem (i początkowo też z innymi zwierzętami, którym niestety nie udaje się przetrwać). Klimat baśniowy, jak z dziecięcej wyobraźni, miejscami wręcz jak z filmu młodzieżowego/przygodowego/fantasy. Podróż latających ryb, majestatyczny skok wieloryba, pływająca wyspa, ogrom oceanu, niesamowita i zadziwiająca przyroda, rozmowy z Bogiem. W tej fascynującej choć niebezpiecznej przygodzie Pi radzi sobie dobrze, nie poddaje się, pozostaje wciąż sobą. Ze względu na swoją religijność nie je mięsa, żywi się jedynie sucharami. Jest zupełnym przeciwieństwem swojego towarzysza-tygrysa. Dzikiej, nieokiełznanej bestii, która poluje, zabija, pożera mięso, kieruje się bezmyślnym instynktem i prawami natury. Dwa kontrasty - grzeczny, religijny chłopak i dziki, zwierzęcy morderca. Wpierw unikają się nawzajem, w końcu dochodzi między nimi do starć o to, kto przejmie dowodzenie. Najpierw nad łodzią panuje tygrys. Potem to chłopak jest górą, ujarzmia bestię. Następnie zaś starają się między sobą porozumieć, współistnieć w jako takiej symbiozie. Aż w końcu okazuje się, że nie mogą bez siebie żyć, jeden drugiemu jest w tej podróży niezbędny. Stanowią jakby całość i jeżeli się rozłączą, nie dotrwają do końca. Oczywiście chłopak i tygrys ratują się, a potem rozstają na zawsze, wszystko kończy się dobrze, przeżywają. No właśnie, piękna baśń.

    I tu nadchodzi moment na drugą warstwę, drastycznie inną. Pod koniec filmu Pi opowiada, co naprawdę przytrafiło się w czasie podróży. Tym razem nie widzimy już żadnych obrazów, a jedynie słyszymy historię - zbyt straszną, by cokolwiek oglądać. Dowiadujemy się, nad kim chłopak naprawdę musiał przejąć kontrolę - nie nad tygrysem, a nad zdziczałym samym sobą (na łodzi wcale nie było żadnego tygrysa). Pozostałe zwierzęta obecne na łódce to byli po prostu inni ludzie ocaleli ze statku. W tym momencie tygrys jedzący mięso zebry staje się czymś, o czym nikt przy zdrowych zmysłach wolałby nie myśleć. Tygrys polujący na hienę jest bowiem czymś innym niż człowiek zabijający człowieka... (A pływająca wyspa, która uratowała i żywiła chłopca - gdy przyjrzeć się jej kobiecym kształtom i ruszyć głową, film staje się po prostu przerażający, ale nie będę tu pisać o takich rzeczach). Gdyby film opierał się na prawdziwych przeżyciach Pi, byłby traumatycznym horrorem, którego większość z nas wolałaby nie oglądać.

    Ostatecznie, ponieważ chłopiec wrócił z oceanu sam i nikt nie może udowodnić, co wydarzyło się naprawdę, każdy może wybrać, która wersja wydarzeń jest prawdziwa. Słuchający relacji Pi ludzie wybrali barwną wersję wydarzeń, tę z tygrysem. Może po prostu ta historia była tą "lepszą"...?

    Film opowiada również o religii... nie jednej konkretnej, tylko po prostu o ludzkich wierzeniach. Życie można przeżyć na dwa sposoby - do wyboru są dwie totalnie różne drogi, obie są tak samo prawdziwe i prowadzą do końca. To, co się nam przytrafia może być po prostu tym, co się przytrafia i niczym ponadto. A może być też przybrane w baśniowe barwy.

    Edit.
    A tak bardziej osobiście... To wszystko kojarzy mi się z własną twórczością. Kiedyś był okres, gdy pisałam coś na kształt wierszy. Zakrywałam metaforami to, czego nie chciałam przekazywać wprost. Pisałam tylko o tym, co mnie najbardziej w życiu zabolało, o pewnych strasznych przeżyciach.
    A przez innych moje wiersze odbierane były po prostu jako... ładne. Bo nikt nie wiedział, co się kryło wewnątrz tych słów.

    :D

    $
    0
    0
    Drugie Trójmiejskie spotkanie grupy rpg Lurid University zaowocowało cudownym collabem, który zamieszczam tu na wieczną pamiątkę dla przyszłych pokoleń.


    Przy okazji Cukier zmieniła się w cyklopa, poderwała Tarę, Rufin dostał loczków i takie tam.


    Poza tym oczywiście rysowałam dla innych plus sama dostałam masę fajnych rysunków. :D Dzięki dziewczyny za super spotkanie, z wami nawet frytki z KFC smakują lepiej niż te z McDonalda. :'D


    Znów nic ambitnego nie narysowałam przez ostatni czas...

    (I próbuję maziać portreciki, ale nie umiem...)

    A tak w ogóle to:
    Ten właśnie oto kwiecień był prawdopodobnie najlepszym miesiącem mojego życia. Nie mogę po prostu uwierzyć, że wydarzyło się to wszystko... Wszystko w ciągu jednego miesiąca! Że zacznę od głupot: zdałam na prawko (za trzecim razem). :P Już spoczywa - bezpieczne i okropnie różowe - w moim portfelu. Ale co tam prawko! Słuchajcie dalej... Ja, osoba totalnie antyspołeczna, zaczęłam spotykać się z ludźmi, zaczęłam ich wszystkich naprawdę lubić. Przestałam się dołować i zaczęłam wychodzić z domu. Odświeżyłam kontakt z Lidią i czuję, że mam w niej najlepszą przyjaciółkę, taką, z którą można pogadać o wszystkim, pójść wszędzie i zrobić wszystko, dosłownie jak z siostrą. Uświadomiłam też sobie w końcu, jak wielu mam wokół siebie przyjaciół, naprawdę (nie będę wymieniać, ale wy wiecie, że to wy, nie?).
    I jeszcze to, co NAJWAŻNIEJSZE, zakochałam się. Zakochałam się jak nigdy (bardzo bardzo bardzo!!!). Jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem.

    szczurki i luridy :s

    $
    0
    0


    Mój Fredzik w mundurku Lurid University. Nie wiem, czy uda mi się prowadzić erpa aż dwiema postaciami, gdy ledwo znajduję czas na jedną. .^. Btw, [link].


    Grafika, którą następnie dałam do wydrukowania na T-shircie (a T-shirt stał się prezentem urodzinowym dla Luzgana, stąd mysz komputerowa i szczurek, dwa nieodłączne elementy jego ekwipunku xd). Ciekawa rzecz zobaczyć swój rysunek nadrukowany na materiale (następnym razem spróbuję może z kubkiem).



    (To u góry to wersja pierwsza, na dole - ostateczna.) Znowu Lurid University, tym razem Cukier, która nie może się pogodzić z tym, że nie będzie już ze swoją dotychczasową współlokatorką. Całe szczęście dzieli je tylko jedna ściana... :P

    Dziewczyny są łatwiejsze...

    $
    0
    0
    ...do narysowania.

    Nie mam bladego pojęcia, czy ktokolwiek spośród tu narysowanych siebie rozpozna. Czy jakikolwiek procent podobieństwa uchwyciłam. Q_Q


    I jeszcze głupi komiks pt. "Przypływ weny".
    Viewing all 161 articles
    Browse latest View live