Bu.Nie wiem, co mnie wzięło ostatnio na te filmy... znowu obejrzałam coś na tyle interesującego, że czuję potrzebę podzielenia się. Ale jako że mój blog to
przede wszystkim sketchblog, wrzucam tutaj moje najnowsze rysy:
![]()
![]()
Bestian tak już bardziej na poważnie
, choć mój styl rysowania jest niestety mało poważny :c***
Tak więc...
Życie Pi. (BĘDĄ SPOILERY!!!!!! OSTRZEGAM, będą już do końca notki.) Polecił Łukasz W. Oglądałam wcale nie wersję 3D w kinie, a na laptopie, ale wrażenie i tak było (i oglądało się bardzo miło:) Film jako film podobał mi się
jako tako, ale skłonił do prostych, jednak ciekawych przemyśleń...
Zacznę od czegoś zupełnie innego. Od książki
K-Pax Gene Brewer, do której często nawiązuję myślami. Fabuła składa się z dwóch warstw. Pozornie, powierzchownie opowiada o przybyszu z innej planety, który pisze raport o ziemianach... takie tam sf. Ale kosmita okazuje się być zwykłym człowiekiem, który po okropnie silnych, traumatycznych przeżyciach zaczyna "udawać" właśnie tego kogoś innego (mocno upraszczam, ale nie chcę się rozpisywać). Z jednej strony mamy barwną istotę z obcej planety. Z drugiej zrozpaczonego, zamkniętego i chorego człowieka. Najbardziej uderzającym fragmentem był dla mnie moment, gdy wspomniany "kosmita" znika na parę dni. Inni niepokoją się, szukają go, gdzie zniknął? "Kosmita" wraca tłumacząc, że na ten czas teleportował się w inne miejsce. Wszystko byłoby okej, tylko że po jakimś czasie odkryto, że przez te parę dni ukrywał się (bodajże?) w piwnicy. Z jednej strony mamy historyjkę sf, z drugiej - przerażonego człowieka ukrywającego się przed innymi. Dwie warstwy fabuły. Dwie warstwy człowieczeństwa.
Wracając do filmu. Tytułowy bohater - chłopak o przezwisku Pi - przeżywa niesamowitą przygodę na oceanie. Uciekając z tonącego statku chroni się na łodzi wraz z tygrysem (i początkowo też z innymi zwierzętami, którym niestety nie udaje się przetrwać). Klimat baśniowy, jak z dziecięcej wyobraźni, miejscami wręcz jak z filmu młodzieżowego/przygodowego/fantasy. Podróż latających ryb, majestatyczny skok wieloryba, pływająca wyspa, ogrom oceanu, niesamowita i zadziwiająca przyroda, rozmowy z Bogiem. W tej fascynującej choć niebezpiecznej przygodzie Pi radzi sobie dobrze, nie poddaje się, pozostaje wciąż sobą. Ze względu na swoją religijność nie je mięsa, żywi się jedynie sucharami. Jest zupełnym przeciwieństwem swojego towarzysza-tygrysa. Dzikiej, nieokiełznanej bestii, która poluje, zabija, pożera mięso, kieruje się bezmyślnym instynktem i prawami natury. Dwa kontrasty - grzeczny, religijny chłopak i dziki, zwierzęcy morderca. Wpierw unikają się nawzajem, w końcu dochodzi między nimi do starć o to,
kto przejmie dowodzenie. Najpierw nad łodzią panuje tygrys. Potem to chłopak jest górą, ujarzmia bestię. Następnie zaś starają się między sobą porozumieć, współistnieć w jako takiej symbiozie. Aż w końcu okazuje się, że nie mogą bez siebie żyć, jeden drugiemu jest w tej podróży niezbędny. Stanowią jakby całość i jeżeli się rozłączą, nie dotrwają do końca. Oczywiście chłopak i tygrys ratują się, a potem rozstają na zawsze, wszystko kończy się dobrze, przeżywają. No właśnie, piękna baśń.
I tu nadchodzi moment na drugą warstwę,
drastycznie inną. Pod koniec filmu Pi opowiada, co
naprawdę przytrafiło się w czasie podróży. Tym razem nie widzimy już żadnych obrazów, a jedynie słyszymy historię - zbyt straszną, by cokolwiek oglądać. Dowiadujemy się, nad kim chłopak naprawdę musiał przejąć kontrolę - nie nad tygrysem, a nad zdziczałym samym sobą (na łodzi wcale nie było żadnego tygrysa). Pozostałe zwierzęta obecne na łódce to byli po prostu inni ludzie ocaleli ze statku. W tym momencie tygrys jedzący mięso zebry staje się czymś, o czym nikt przy zdrowych zmysłach wolałby nie myśleć. Tygrys polujący na hienę jest bowiem czymś innym niż człowiek zabijający człowieka... (A pływająca wyspa, która uratowała i żywiła chłopca - gdy przyjrzeć się jej
kobiecym kształtom i ruszyć głową, film staje się po prostu przerażający, ale nie będę tu pisać o
takich rzeczach). Gdyby film opierał się na prawdziwych przeżyciach Pi, byłby traumatycznym horrorem, którego większość z nas wolałaby nie oglądać.
Ostatecznie, ponieważ chłopiec wrócił z oceanu sam i nikt nie może udowodnić, co wydarzyło się naprawdę, każdy może wybrać, która wersja wydarzeń jest prawdziwa. Słuchający relacji Pi ludzie wybrali barwną wersję wydarzeń, tę z tygrysem. Może po prostu ta historia była tą "lepszą"...?
Film opowiada również o religii... nie jednej konkretnej, tylko po prostu o ludzkich wierzeniach. Życie można przeżyć na dwa sposoby - do wyboru są dwie totalnie różne drogi, obie są tak samo prawdziwe i prowadzą do końca. To, co się nam przytrafia może być po prostu tym, co się przytrafia i niczym ponadto. A może być też przybrane w baśniowe barwy.
Edit.
A tak bardziej osobiście... To wszystko kojarzy mi się z własną twórczością. Kiedyś był okres, gdy pisałam coś na kształt wierszy. Zakrywałam metaforami to, czego nie chciałam przekazywać wprost. Pisałam tylko o tym, co mnie najbardziej w życiu zabolało, o pewnych strasznych przeżyciach.
A przez innych moje wiersze odbierane były po prostu jako... ładne. Bo nikt nie wiedział, co się kryło wewnątrz tych słów.