Quantcast
Channel: sza
Viewing all 161 articles
Browse latest View live

cu__kier

$
0
0


Tak w ramach optymistycznego wstępu: królowa mająca obsesję na punkcie ścinania głów. (Sytuacja poniżej byłaby mało realna, przecież Królowa Kier istnieje właśnie w głowie Alicji... którą ścina... bez sensu...)


Nie wiem, co mam tu napisać. Nic ambitnego nie przychodzi mi do głowy. Żadna filozoficzna myśl dotycząca życia. Obejrzyjcie sobie "Toksycznego mściciela" zamiast tu siedzieć.








przerwa wakacyjna jak widać

$
0
0
Nie tylko nie miałam czasu na rysowanie z powodu wakacyjnego wypoczynku (nie licząc paru szkiców), ale też zepsuł mi się skaner i nawet nie mogę niczego przesłać. :(

Ale obecnie... zamówiłam sobie za dwie stówy TABLET WACOM A6 i niecierpliwie czekam na przesyłkę (przyjedźcie już, JUŻ!). Mam nadzieję, że różnica w grafikach będzie zauważalna, a także liczę na więcej przyjemności z rysowania (biedna stara myszka Logitech, zdradzona po tylu latach wiernej służby). Nadal nie będę miała wiele czasu, bo w wakacje nie potrafię usiedzieć w domu, ale może z raz czy dwa uda mi się coś jeszcze wrzucić, zobaczymy. Jeśli tablet będzie OK, to w niedalekiej przyszłości (w okolicach sierpień-wrzesień) otworzę commissiony na swoim deviantartowym koncie. To tyle. (:

EDIT.

TABLET PRZYSZEDŁ i nie mogę się od niego oderwać. ;_;






Tu chciałam wstawić jeszcze jeden rysunek, nad którym siedziałam cały dzień, ale tak go męczyłam, że wymęczyłam i trafił do kosza.

i po przerwie :(

$
0
0
Wróciłam do domu opalona spalona i wypoczęta styrana. Mimo wszystko... podsumowując wakacje widzę teraz, że mogłam zrobić w tym czasie jeszcze więcej. Zamiast pływać w morzu mogłam jednak wybrać wyjazd w Bieszczady (moi znajomi jeszcze tam są, jak o tym myślę to argh). (Choć z drugiej strony skuter wodny to niezapomniane przeżycie.)
Cieszę się, że już czwarty raz udało mi się dojść na piechotę do samej Częstochowy, ale tutaj też czuję jakiś taki... niedosyt? Pielgrzymka stanowi jednak jakieś ograniczenie, dlatego wstępnie myślę, żeby za rok iść do Santiago (z kimś lub sama, wszystko mi jedno). Trasa dłuższa, więcej możliwości i swobody, na pewno większe przeżycie.
Swoją drogą zazdroszczę ludziom, którzy mają więcej odwagi do spełniania marzeń. Gdy po pielgrzymce zostałam sobie sama na Jasnej Górze, gdzie egzystowałam przez dwa dni (bez noclegu, czystych ciuchów i prawie bez pieniędzy i jedzenia xD), poznałam m.in. dwóch harcerzy (15 i 20 lat), którzy wakacje spędzali w taki sposób: łapali autostopa i jechali gdzie popadnie. Przywiozło ich akurat na Jasną Górę, przespali się na trawie pod gwiazdami, żeby już następnego dnia myśleć o Krakowie bądź o Sopocie (nie wiem, gdzie ostatecznie pojechali). Ja tymczasem pochłaniam coraz więcej książek podróżniczych, czytam o inspirujących ludziach, o ich wędrówkach, o przebytych kilometrach, latach mijających na podróżowaniu i ehhh. Coś się we mnie musi przełamać. W końcu.

Zmieniając drastycznie temat. Radując się TABLETEM, jak i przy okazji nowym Photoshopem (i dzięki Luzganowi nieporównywalnie lepiej działającym komputerem) natworzyłam trochę bohomazów, odsyłam chociażby na Cukrowego Tumblra, gdzie nagryzmoliłam co nieco.
Poza tym starałam się stworzyć coś na kształt animacji. Cukier jadąca na monocyklu i żonglująca piłeczkami:

A tu już mniej efektowna wersja, ale brat wytknął mi błędy w tej poprzedniej, więc musiałam spróbować od nowa (tym razem dzięki uwagom brata Cukier pedałuje i żongluje z sensem, jej nogi i ręce nie poruszają się bez celu xd serio).


No i randomowa kosmitka, która powstała w sumie przez przypadek (chyba podświadoma inspiracja Doctorem Who, bo wcześniej nigdy nie pociągała mnie tematyka kosmitów):

fight!

$
0
0
Collab z Nacią (N.). Miałam zrobić lineart swojej postaci i koloring jej postaci (i na odwrót, jak w TAKICH memach), ale się zapędziłyśmy i wyszło jak wyszło... pomysł gonił pomysł, nakręcałyśmy się wzajemnie i ogólnie było zabawnie. :D



Plus jeszcze dodatkowo zamieszczam takie tam niewarte uwagi moje własne takie tam (Cukier i Harry na rowerze w nibyparyżu). (Btw, kocham francuzów za ich filmy, trafiłam niedawno na coś bardzo dobrego - La Science des rêves - polecam. <3)



PS. Jako że idę na koncert Serja Tankiana (wypadałoby, skoro słucham gościa od kilkunastu lat), śniło mi się dzisiaj, że wygrałam kolację z Neilem Gaimanem (też idol, a we śnie wszystko się miesza), ale na nią nie poszłam, bo się wstydziłam (nie wiem czemu). Wiem, że to był tylko sen, ale nie mogę sobie darować, że przegapiłam taką okazję D:

druga rocznica istnienia bloga...

$
0
0
...a ja nic nie mam na tę okazję. Ostatnimi czasy komputer mnie nie kocha i teraz już nie tylko nie mam skanera, ale nie mam niczego. :'D Więc nie mam jak zamieścić jakiejkolwiek grafiki. Jednak wszystko idzie ku lepszemu, widzę światełko w tunelu i niedługo będę mogła powrócić do świata żywych rysujących.

*

*drobna ciekawostka z mojego nieciekawego życia*
Pierwszy raz w życiu byłam na Polconie. Gdy tylko wyszłam z warszawskiego metra i natrafiłam na kroczącego sobie swobodnie wśród przechodniów Doctora Who (cosplay oczywiście) od razu wiedziałam, że będzie to udany weekend. Siedziałam tam co prawda tylko piątek-sobota, ale tyle mi wystarczyło, żeby oderwać się od rzeczywistości. To tak, jakby najdziwniejszych ludzi, rzeczy i zdarzenia skumulować w jedno małe miejsce i czekać na eksplozję. Szkoda, że ludzie nie idą przez życie z przymrużeniem oka ot tak na co dzień. Chciałabym robiąc zakupy w spożywczym stać w kolejce za Batmanem czy minąć na ulicy człowieka przebranego za wielki klocek Lego. Naprawdę super zobaczyć tyle pomysłowych i oryginalnych osobistości naraz... choć ok, sama nie do końca pasowałam do Polconu. Szkoda, że nie byłam na takiej imprezie wcześniej. Pewnie jako gimnazjalistka umarłabym ze szczęścia, że robię sobie zdjęcie z Rincewindem i słucham gadaniny Ćwieka, ale teraz fantasy nie trafia już w moje klimaty tak, jak kiedyś. Nie czuję już tego wszystkiego - erpów, larpów, zombiaków, anime etc (ok, no może oglądam Doctora Who, ale jestem tylko przeciętnym oglądaczem a nie żadnym wielkim fanem), więc mimo zachwytów nad cosplayami czułam się tam trochę... nie na miejscu? (Choć kiedy tylko przydarzy się druga taka okazja, to i tak pojadę. :P)

*dalszych nieciekawych ciekawostek dalszy ciąg*
- [link] relacja z Polconu. Nie ja pisałam, ale chwalę się, że robiłam zdjęcia. :P
- [link] zdjęcie z Chip.pl, na które się załapałam. Brałam udział w konkursie plastycznym organizowanym przez Chip i Wacom, ludzie byli super i świetnie rysowali, więc ciekawe doświadczenie. Każdy miał trzydzieści minut na rysunek i niestety dla mnie jest to mało czasu, w dodatku do wyboru były niełatwe tematy (żałuję, że chociaż przez sekundę ich nie przemyślałam), więc trochę stres.
- [link] - przy okazji Polconu spotkałam się z Carią i Vine. (Ten collab był rysowany po piwie i przy piwie, w kilka minut, bez gumki i na kolanie, ale pamiątka to jednak pamiątka.) Bardzo sympatyczne osoby plus dostałam od Vine przecudny malunek z Freddiem (oczywiście nie mam czym zeskanować, chyba że tosterem, ale wierzcie mi na słowo, że jest genialny).

*

Muszę kończyć, bo kot chce na dwór, ale przy okazji chciałabym podziękować wszystkim, którzy przez te dwa lata choć raz weszli na mojego bloga. A szczególnie tym, którzy czytają i komentują. Wiem, że niewiele tu zamieszczam i niczego ciekawego tu nie ma. Ale ciągle lubię tego mojego bloga i mam nadzieję wciąż do niego wracać i prowadzić przynajmniej przez kolejne dwa lata.
LOVE.

beznadziejaaa :D

$
0
0
Trochę czasu minie, zanim kupię nowy skaner, a stary jest już trupem. Photoshop mi kiepsko chodzi i nawet z tabletem efekty są słabe. Dlatego jestem zmuszona rysować do szuflady (ostatnio rysowałam do szuflady 7 lat temu, jak jeszcze nie miałam komputera i internetu). W sumie szkoda, bo chciałabym tu coś wrzucić (jakoś tak się uzależniłam od tego bloga).

Więc rysuję, ale jakoś tak mi dziwnie, gdy wiem, że nikt tego nie zobaczy. Ciężko mi znaleźć sens w rysowaniu dla siebie samej. Z drugiej strony - może i dobrze. Choć bloga mi żal, to przynajmniej odpocznę od Deviantarta i LuridUniversity - w tym drugim tak się zasiedziałam, że praktycznie ostatnio nie rysuję nic innego, jak tylko Cukra. Rozwijające to i ambitne jak nie wiem co... Jakoś w tym wszystkim zatracam samą siebie i zamiast skupiać się na własnej kresce i własnym stylu, i zgłębianiu siebie samej, produkuję masowo te same obrazki. (Pewnie i tak wkrótce ucieknę z Luridu tak samo, jak uciekałam z innych grup internetowych - chociażby niedawno z fanklubu Doctora Who, gdzie wytrzymałam niecały miesiąc wśród maniakalnych fanek Davida Tennanta... internety są dziwne. A czasem nawet straszne. I już nigdy więcej. Żadnego. Serialu. I fandomu.)

*Teraz będzie nawijać o filmach, żeby ukryć tę smutną pustkę na blogu.*

Pisałam tu niedawno, że Jak we śnie (La Science des rêves) to świetny film (bo francuski). Film, w którym zwykłe, codzienne życie nabiera surrealistycznych, baśniowych i wyrazistych barw. Niewiele potrzeba, by rzeczom dookoła nadać niezwykłości i magii (czasem wystarczy jedynie cotton and cardboard). Reżyserem jest Michel Gondry i aktualnie poluję na jego najnowszy film, Dziewczynę z lilią, który okazał się jednak trudno dostępny (choć i tak nic nie przebije Que la lumière soit Arthura Joffé'a - tego filmu nie można znaleźć ani kupić nigdzie, a przecież kiedyś leciał na Hallmarku, chcę go znowuuu).

W końcu zabrałam się też za Coś z Alicji (Něco z Alenky) Jana Švankmajera, który wcześniej znałam jedynie z fragmentów. Jako wielbicielka oryginału Lewisa Carrolla zapoznałam się już z niejedną ekranizacją i tę zaliczam do tych lepszych (dopóki do Alicji nie dobiera się Burton i Johny Depp, jest dobrze). Tu odrealniony świat cudów pokazano za pomocą lalek/zabawek, a sama Alicja raz jest lalką, a innym razem sobą. Jednak nawet będąc człowiekiem brak u niej ludzkich emocji, toteż widz nigdy nie będzie pewien, czy Alicja jest jeszcze realna, czy już nie. Alicja jest też narratorem i jedynym głosem pojawiającym się w filmie, bo cały ten sen należy tylko do niej samej i jest tworem jej własnego umysłu. Nie mamy tu do czynienia z pięknymi krajobrazami - akcja ma miejsce w zamkniętych pomieszczeniach. Taka klatka schodowa na przykład z jednej strony stanowi miejsce bardziej znane dziecku niż zielone ogrody, z drugiej strony jednak budzi w nim większą grozę. Mieszkańcy Krainy Cudów nie są przyjemnymi istotami (co da się zauważyć również w książce) a do Alicji potrafią mieć wręcz wrogie nastawienie. Tu jednak Švankmajer posunął się o krok naprzód i nadał całości bardziej okrutny charakter. Momenty egzekucji, które w książce mają miejsce "poza kadrem" (albo może i w ogóle nigdy do nich ostatecznie nie doszło), tutaj ukazane są dosłownie. W roli kata występuje Biały Królik (w książce tchórzliwy przydupas Królowej Kier, tak naprawdę nigdy nie będący po stronie Alicji - kolejny powód, by nie ufać Burtonowi). Ostatecznie szalony sen przenika do rzeczywistości i wydaje się, jakby to Alicja była sprawczynią tego wszystkiego. To ona też w ostatniej scenie przejmuje rolę królowej i kata, zamierzając ściąć głowę Królikowi. Film oceniam jako niezbyt zdrowy i cieszę się, że Švankmajer zrozumiał Carrolla. Kawał dobrej roboty.

Natomiast ostatnim filmem, jaki widziałam, był Obraz (Le Tableau). Nie dość, że animowany, to jeszcze francuski. Twórczość pana o nazwisku Jean-François Laguionie (ulala, właśnie sobie sprawdziłam, że stworzył też więcej animacji, trzeba będzie obejrzeć wszystkie). Jak poprzednie dwa filmy mi się podobały, to ten mnie po prostu zachwycił. Fabuła fabułą, ale - o mój Boże - strona wizualna i klimat! Nic, tylko zjadać to wzrokiem. Akcja dzieje się w obrazie malarskim, a bohaterami są namalowane postacie, które nie mogą pogodzić się z faktem, że obraz jest niedomalowany. Nie rozumiejąc idei (oczywistej dla każdego, kto miał w ręku pędzel nie tylko do malowania ścian), że dobry obraz nie musi być dopracowany do najmniejszego szczegółu, chcą znaleźć sposób na to, by "ulepszyć" obraz, w którym żyją. Jak można się domyślić z tego krótkiego opisu fabuły, animacja jest niezwykle żywa, barwna i po prostu piękna. Jest dokładnie tym, czego szukam w filmach animowanych.

Zmykam, bo zimno.

argh

$
0
0
Wspominałam już coś o nawalającym Photoshopie i absolutnie niedziałającym skanerze? Argh nieważne, coś tam narysowałam ostatnimi czasy, więc wrzucam co się da.


Odmóżdżające meme wzięte stąd [link]. Nie znam Pokemonów (kiedyś przeszłam Yellow do połowy xd), więc wcisnęłam te, które fajnie wyglądały. Sama Cukier narysowała mi się... dziwnie. W ogóle na każdym moim rysunku wygląda inaczej, za każdym razem to inna postać (tylko że ma białe kitki i czerwone oczy). Może to znak, żebym w końcu przestała ją rysować.


Tu jak widać musiałam się wyładować po tych wszystkich tygodniach czekania, aż mi Photoshop zadziała. Siedziałam przez kilka dni nad każdym detalem i nie żałuję. Efekt może i mało ciekawy, mógłby być bardziej malarski i lekki, ale zagłębianie się w te wszystkie szczegóły to prawie jak rzeźbienie, wbrew pozorom to było bardzo relaksujące a nie męczące zajęcie.


Stare meme, które robię po raz trzeci (pierwsza wersja zachowała się w internetach, druga zaginęła w ogóle). Nie będę tego kończyć, bo nie mam zupełnie pomysłu, jak wypełnić niektóre okienka. Brak tej wyobraźni i poczucia humoru co kiedyś. :(


Cukier, która oczywiście nie wygląda jak Cukier, bo żadna Cukier nie wygląda.


Rysunek, na który nie mogę patrzeć, bo był naprawdę fajnie dopracowany, udało mi się uzyskać fajny, malarski efekt i kolorystyka była naprawdę dobra. Tylko że to był jeden z tych momentów, kiedy Photoshop mi się zbuntował i oto zapisał się tylko ten szkic. Szlag mnie trafia. Nie chce mi się znowu siedzieć nad tym tych kilku godzin argh. W każdym razie rysunek miał przedstawiać Azune, moją starą postać z RPGów (pojawiła się już gdzieś tu w odmętach bloga). Ciągle czuję się do niej przywiązana, nawet jest moją postacią w AIONie (tak, gram w jakąś grę pierwszy raz od kilku lat... co prawda gram w to średnio pół godziny tygodniowo, ale jak na mnie to sukces xd).


Nie mam skanera, to robię zdjęcia. Przepraszam więc za słabą jakość. :( Szkice do Doctora Who, które robiłam jakoś we wrześniu. Jedenasty Doktor, Amelia, River (która jest tak bardzo zajebista, tak bardzo), a tam na samym końcu to miała być Clara. (Swoją drogą dopiero zaczynam siódmy sezon, a już podobno wypuszczają odcinek specjalny na 50. rocznicę, serio słaba ze mnie fanka. xd)



Rysowałam to chyba w październiku...? W każdym razie te dwa rysunki wiszą sobie nad moim biurkiem i dodają mi otuchy (żebym pamiętała, że jak tylko przyjdzie śnieg, a potem stopnieje śnieg, a potem będzie wiosna, a potem lato, to jadę autostopem do Hiszpanii i w miesiąc przechodzę Camino na piechotę, o ile wszystko się uda - spanie pod gołym niebem, wielki plecak na plecach i te sprawy, kocham to :P).

I jeszcze na koniec wrzucam jakieś 0,000001% tego, co wypełnia moje zeszyty i notatniki (znowu sorry za jakość zdjęć). To by było na tyle. Możliwe, że już jutro będę wiedziała, czy naprawiono mój skaner, czy mam się rozglądać za nowym. :P

garść fanartów

$
0
0
Właśnie naprawili mi skaner (tak, mam działający zarówno skaner, jak i tablet, i Photoshop - sukces :'D). Więc już od przyszłego postu będę mogła wstawiać swoje cienkopisowe linearty kolorowane w digitalu. Cienkopisem czy długopisem rysuję od lat i zakomponowanie tego, co mam w głowie, przychodzi mi z taką łatwością, jak niemalże oddychanie. Więc kiedy tylko kupiłam sobie tablet i jednocześnie przestał mi działać skaner, musiałam jakby na nowo nauczyć się rysować - piórko tabletu i ekran komputera to jednak nie to samo co tradycyjne rysowanie. Przez to już niemal totalnie ogarnął mnie kryzys rysunkowy, bo straciłam swój styl i moje ostatnie digitalowe rysunki nie mają charakteru.
Żeby rysować tylko i wyłącznie tabletem musiałabym jednak jeszcze trochę poćwiczyć. Na razie jestem na poziomie ogarniania tego sprzętu.


Randomowe postacie z Lurid University. Z jednej strony fajnie, że za pomocą tabletu w łatwy sposób mogę uzyskać pierdyliard razy lepszy efekt niż myszką komputerową czy cienkopisem, ale z drugiej strony właśnie po tych postaciach widzę, że są pozbawione tego czegoś, co dawało mi tę prawdziwą, wewnętrzną frajdę z rysowania.


(Uwaga: zrozumiałe tylko dla fanów Doctora Who.) Ten komiks to... eh. Pewnego dnia zupełnie bez zapowiedzi wpadła mi do głowy taka wizja - Jedenasty Doktor zabiera River Song na randomowy dancing, upija się (sokiem bananowym? xd) i prosto z mostu wali "całujesz prawie tak dobrze jak twoja matka". Bo przecież... argh, Doktor całuje się z kim popadnie i potem wychodzą dziwne sytuacje. Jakby nie patrzeć całował matkę swojej żony (a potem i jej ojca). Doktorze, rozwalasz moją rzeczywistość. XD
W każdym razie, w tym przypadku najpierw cały komiks naszkicowałam sobie na kartce, potem sugerując się tym szkicem przeniosłam go na komputer, chociaż i tak znacznie pewniej czułabym się rysując go całościowo w formie tradycyjnej. A tak to trochę bardziej się namęczyłam, choć nawet tego nie widać lol. Tablecie, ogarnę cię kiedyś.


Fanart do Doctora Who. (Też najpierw zaprojektowany tradycyjnie na kartce i zanim wymyśliłam ostateczną kompozycję, miał kilka wersji. :p) Tak więc... od czego by tu zacząć. River Song to moja ulubiona postać z Doctora Who (...noo, zaraz obok Donny Noble i Jackie Tyler). Zastanawiałam się, dlaczego tak jest i chyba już wiem. To jest po prostu mój ideał kobiety, jakkolwiek by to nie brzmiało. Jako dziecko pochłaniałam każdy odcinek X-menów na Fox Kids i to właśnie wtedy Rogue/Ruda stała się moją idolką i chciałam być dokładnie taka jak ona. Ten twardy charakter, stanowczość, seksapil, a przy tym towarzyszący jej romantyczny i bardzo pokręcony wątek miłosny z Gambitem. Lata później stworzyłam postać do erpega, Azune (wspominałam już o niej na blogu) i z perspektywy czasu widzę, że musiała być podświadomie wzorowana właśnie na Rogue - ten sam typ charakteru, ta sama postawa.
A River Song... genialna postać po prostu. Pewna siebie i silna babka, która osiągnie wszystko. Jej wątek miłosny z Doktorem jest wręcz niemożliwie pokręcony i skomplikowany, a gdyby się trochę zagłębić, okazuje się też szalenie smutny. Dałam się wciągnąć, mimo że to tylko jeden z pierdyliarda wątków tego pokręconego serialu. W dodatku tutaj naprawdę czuć tę miłość/przywiązanie/jaktonazwać, podczas gdy zakochanie się Doktora w Rose parę sezonów wcześniej było trochę z dupy wzięte (totalnie nie czułam tego). Co do samego arta... miałam przy nim świetną zabawę. W dodatku jestem zadowolona z efektu, co u mnie zdarza się... rzadko, jeśli w ogóle. Narysowałam dokładnie to, co sobie wymyśliłam.


Beetlejuice, Beetlejuice, Beetlejuice! Od zawsze uważałam go za idealny film, sto procent inspiracji i w ogóle (najlepsza dawka psychozy, jaką można sobie zapewnić). Więc wiadomo, że od zawsze chciałam zrobić fanarta, ale jakoś nigdy nie mogłam stworzyć niczego do końca. Tego też już raczej nie dokończę. Do tak specyficznego i klimatycznego filmu chciałabym stworzyć coś bardziej... specjalnego. Jak widać jest tu w dwóch wersjach kolorystycznych, bo ta pierwsza wydawała mi się mało ciekawa, za to ta druga w sumie podoba mi się jeszcze mniej. Chyba serio nic z tego nie będzie...

No, to tyle. Następnym razem wrzucę swoje pierwsze próby łączenia traditionala z tabletowym digitalem. Mam nadzieję, że rzeczywiście wyjdzie z tego coś fajnego.

it's cold outside

$
0
0
To już ostatni normalny (?) post w 2013, kolejny będzie tradycyjnym podsumowaniem całego roku. Grudzień i Święta nadeszły jakoś szalenie szybko w tym roku. Niczego nie mam gotowego, o prezentach już nawet nie wspomnę (i pomyśleć, że w poprzednich latach zaczynałam robić prezenty wraz z końcem listopada i zawsze na grudzień miałam gotowe... a teraz lipa). Czas mi jakoś szybko leci.

Gryzmoł wyłowiony ze stosu notatkowego chaosu. (Wspominałam już, że kocham rysować cienkopisem? Bardzo płynnie to idzie. Jest jak przedłużenie mojej ręki. Lata miną, zanim tak samo zaprzyjaźnię się z piórkiem od tabletu.) Krzywe to i nieprzemyślane, ale gryzmoł to tylko gryzmoł.
Te trzy postacie są z mojego pożalsięboże "opowiadania" (czy już raczej "powieści" xd), które spisuję sobie w wolnych chwilach (już kiedyś byli na moim blogu: tutaj, tutaj i tutaj). Śnieża, Ścieżyn i Krukia (that's complicated, ale w moim opowiadaniu niektórzy ludzie mają imiona kojarzone z naturą, które nie są właściwymi imionami, stąd brzmią tak mało... mało imionowato, no). Ścieżyn to chłopak, który podróżuje sobie po miastach razem ze swoją dziewczyną Krukią (ale jako że to fantasy, to oczywiście wmieszał się w w same dziwne sytuacje i tak naprawdę nie podróżuje, a zwiewa przed niebezpieczeństwem, by wpaść w jeszcze większe zamieszanie lol). Jednocześnie podróżuje poprzez sny z drugą przewodniczką, Śnieżą, której nigdy nie spotyka w świecie rzeczywistym. Sam Ścieżyn wyszedł mi dziwnie, Śnieża wyglądała, jakby rzygała, dopóki nie dorysowałam jej tego nienaturalnie szerokiego uśmiechu, ale co mi tam, mój blog, wstawiam co chcę. :P


Iii jeszcze szkic, taki totalnie szkicowy. Na podstawie starej pracy. Nie mam zamiaru tego kończyć. (Nigdy nie dokończę żadnego "draw this again", bo druga wersja nigdy nie oddaje charakteru pierwszej, eh.) Oryginał jest tutaj. Rysując to w 2011 myślałam o tym jak o czymś w rodzaju okładki to wspomnianego wyżej opowiadania (mimo że wtedy nie miałam jeszcze nawet tytułu). Choć teraz mam na nią zupełnie inne pomysły (jeszcze nie do końca sprecyzowane), to fajnie było wrócić do starego projektu.


Secret Santa w Lurid University. Trafiła mi się ta postać (rysowałam jeszcze według starej wersji karty, łotewer, ludzie coś często podmieniają te rysunki na kartach). Miałam wielkie "szczęście" (o którym będę jeszcze dzisiaj wspominać), bo prawie w ogóle tej postaci nie kojarzyłam, do tej pory jakoś nie rzuciła mi się w oczy. A jako że nie potrafię narysować czegoś bez dowiedzenia się najpierw, jak to coś funkcjonuje, musiałam tę postać rozgryźć. Arya skojarzyła mi się z taką wesołą, fajtłapowatą, beztroską dziewczynką, toteż automatycznie chciałam ją wpasować a całkiem niepoważną scenkę rodzajową. Wyszło co wyszło. Jako że robiłam lineart tradycyjnie na kartce, nie chciałam skupiać się na ambitnych bezlineartowcach i super efektach, ale na ciekawej kompozycji - bo na kartce o wiele łatwiej ogarnąć kompozycję. Obiecałam sobie zrobić to, czego nie robię nigdy, czyli uwzględnić przestrzeń i nadać narysowanej sytuacji choćby pozory dwóch planów. Nie dość, że muszę zacząć rysować tła, to jeszcze powinnam wpasowywać w to tło postacie, a nie tylko je doklejać - żeby całość opowiadała sobą jakąś historię, nawet taką najbardziej bezsensowną. To dopiero początki, ale chciałabym iść właśnie w takim kierunku.
(PS. postać w tle to najbliższa przyjaciółka, stąd też kraken.)
(PS2. Rekrutacja do Lurid University otwarta jakby ktoś chciał się przyłączyć.)


I znów Secret Santa, tym razem dla Fantasme College, gdzie w ogóle się nie udzielam, ale raz do roku wypadałoby zaistnieć. Wylosowałam ją i tu znów ujawniło się moje wspaniałe "szczęście", bo to kolejna postać, którą znam tylko z wyglądu eh. Więc znów moja własna interpretacja. Dziewczyna szkoli się w walce bronią białą, ma pelerynę i jest półsmokiem, więc skojarzenie z typowym fantasy było nieuniknione. Naszkicowałam kilka wersji i nie mogłam wybrać między dwiema najciekawszymi, toteż wyszedł mi "komiks" w dwóch kadrach. I choć początkowo chciałam zrobić coś w poważniejszych klimatach (realistyczne kolory, mroczniejsze klimaty, krew xd), to wdarły mi się komiksowe kolory i komiksowy nastrój, więc już poszłam w tym kierunku.

Może w przyszłym roku uda mi się połączyć kilka elementów w jedno (przedstawić jakąś historię, wpasować postać w tło i stworzyć przestrzeń, nadać realizmu i zrobić bezlineartowca) i stworzyć coś na nieco wyższym poziomie. Nie wiem, czy coś mi wyjdzie, we will see~

*

Ciekawostka. Zarejestrowałam się na pottermore tylko po to, żeby zobaczyć, do jakiego domu trafię (bo zawsze mi się wydawało, że nie pasuję kompletnie do żadnego...) iii~ jestem ślizgonem ...WTF? (chociaż to by tłumaczyło moje zainteresowanie legendami arturiańskimi - Merlin też był ślizgonem xd zresztą to widać po tym jego złowrogim i morderczym uśmiechu! W BBC dobrze wiedzą, jak oddać tę przerażającą grozę).

2013

$
0
0
(Podsumowanie roku 2011 --->[link].
Podsumowanie roku 2012 --->[link].)

Zgodnie z "tradycją" - po jednej pracy na miesiąc. Od razu da się zauważyć pewien sukces - jest sierpień! :'D



Na tym raczej sukcesy się kończą. Porównując z pełnym żywych kolorów i różnorodności 2011, ten obecny rok wydaje mi się totalnie nieciekawy. Bardzo dużo bylejakości, bardzo dużo szkiców, mało porządnych rysunków. Jakby mi nie zależało, heh.

W styczniu nie powstało nic ciekawego, choć jak teraz patrzę, to całkiem interesująco wyszły nieliczne próby lawowania atramentem - może warto jeszcze do tego wrócić. Luty to głównie komiksy jak również pierwsza próba stworzenia animacji. Marzec... heh, nic ciekawego. W kwietniu tragiczne próby rysowania portretów, za które powinnam odciąć sobie rękę. :( Aczkolwiek w kwietniu powstała najważniejsza dla mnie praca [link] - choć może nie wygląda efektownie, to jednak była przełomem. Coś się na tej pracy dzieje, opowiada sobą jakąś historię. Dokładnie w tym kierunku chciałabym iść ze swoimi przyszłymi pracami. Maj - też nic ciekawego (choć narysowanie w miarę realistycznego szczura myszką to jednak było wyzwanie xd). Czerwiec to tragedia (te portrety, argh...).

Lipiec... a właśnie, lipiec był przełomowy. W lipcu kupiłam TABLET GRAFICZNY. To prawda, że nie potrafię nim jeszcze narysować prostej kreski, linearty mi nie idą i w ogóle nie mogę go ogarnąć, ale już czuję, jak bardzo ułatwia pracę choćby przy koloringu. Rysuje się nim pierdylion razy szybciej. Niestety w lipcu zepsuł mi się skaner, więc od razu zostałam rzucona na głęboką wodę i znalazłam się sam na sam z tabletem, co dało dziwne efekty. Bez skanera nie radziłam sobie totalnie (musiałam robić linearty tabletem), dodatkowo w sierpniu zepsuł mi się Photoshop i było niewesoło (we wrześniu i w październiku prawie nic nie narysowałam). W listopadzie mój ukochany program graficzny wreszcie odżył, skanera nie miałam nadal, ale próbowałam coś tam tworzyć. Powstały dwie w miarę fajne prace. Pierwsza, z której nie jestem zadowolona, efekt jest z dupy, ale przynajmniej się nad nią starałam - [link]. Naprawdę myślałam nad każdym detalem, w dodatku nauczyłam się, że można wzorować się na zdjęciach (szok!). Korzystałam chyba z kilkunastu zdjęć tylko po to, by móc przyjrzeć się dokładnie, jak układają się fałdy na spódnicy itp. Odkryłam też, że siedzenie w detalach jest zwyczajnie fajne i odprężające. I jeszcze druga praca, która (uwaga!) nawet mi się podoba (szok2!) - [link]. Heh, nic w sobie nie ma, nie jest ambitna, ale jakoś tak ją lubię. Nie wiem, to chyba przez kolory, ale przyjemnie mi się na nią patrzy. Niestety to jedyna taka praca z całego roku...

Został jeszcze grudzień. Dwie najnowsze prace ([link] i [link]), które nie wyglądają najlepiej, jeśli chodzi o staranność czy wykonanie. Ale mimo wszystko są pewnym krokiem naprzód - ku 2014 mam nadzieję. Jest w nich jakiś pomysł, myśl, fabuła, akcja, tło i przestrzeń. Nie są puste.

Wiem, że rysowanie to tylko moje hobby, ale bez sensu stać w miejscu - chcę wciąż próbować czegoś nowego. Stawiać sobie cele i je osiągać. Chcę, żeby moje rysunki "żyły", żeby była w nich jakaś akcja, klimat; coś, co zaciekawi, co uruchomi wyobraźnię odbiorcy. Zdaję sobie sprawę, jak żałośnie wyglądają takie inteligĘtne rozważania pod tym gównianym "2013 Summary of Art", gdzie przeważają szkice z marginesów hehehe. :D Łotewer.
Oczywiście mam też na 2014 masę innych postanowień, nie tylko związanych z rysowaniem... cóż, trzymam za siebie kciuki. :P

*

Póki co wrzucam to, co natworzyłam od ostatniego posta.

Bardzo szkicowy gifek (z rekordową jak na mnie ilością 18 klatek). Tenzin w akcji. Miało to wyglądać jakoś tak... argh. Może jeszcze kiedyś uda mi się stworzyć coś równie dobrego...


Jestem po pierwszym sezonie "Legendy Korry". Normalnie nie oglądam filmów dla dzieci (bo są... dla dzieci), ale dla serii o Avatarze robię wyjątek. Fabuła jak fabuła, ale sposób animacji jest świetny. Żywy, dynamiczny, płynny. Już parę lat temu w czasie oglądania "Legendy Aanga" zakochałam się w tym, jak pokazana jest tam magia/tkanie/zaklinanie (szlag, to tłumaczenie) - by nad nią zapanować, trzeba nauczyć się odpowiednich ruchów, co w praktyce wygląda zupełnie jak taniec.

A wracając do fabuły, "Korra" wydaje mi się nieco dojrzalszym filmem od "Aanga". Jest więcej dorosłych postaci, które odgrywają ważną rolę i to na nich często skupia się akcja. Sama Korra jest starsza i silniejsza od uroczego, ale dzieciakowatego Aanga. No i nie ma tych ciągłych, irytujących scen przyjacielskiego przytulania się całej grupy głównych bohaterów (jak Teletubisie normalnie) i mam nadzieję, że nie będzie. Sam świat stał się bardziej nowoczesny, obok magii pojawiła się steampunkowa technologia, roboty, samochody... ogólnie klimat wielkiego miasta. Mam nadzieję, że serial pójdzie właśnie w takim poważniejszym kierunku. (A ta ostatnia scena w łódce z dwójką czarnych charakterów to już w ogóle... szok, że coś takiego ma miejsce w filmie dla dzieci. o_o) Oczywistym minusem "Korry" jest brak postaci równie ciekawej co zajebisty KSIĄŻĘ ZUKO - toczącej wewnętrzną walkę przez wszystkie serie i przechodzącej ogromną zmianę. Przez większość odcinków czekałam chociażby na jego potomka, a gdy się doczekałam to nic specjalnego - gościu nawet niczego nie zdziałał i w ogóle był totalnie zbędny. (I dlaczego Korra śpi w butach?)

*

Narysowałam Cukra wzorując się na jednym z pierwszych artów (2011).


Ostatnio coraz częściej dostaję komentarze w stylu: "Twoja kreska z tamtego czasu tak bardzo przypomina mi rosyjskie bajki! QuQ aż zazdroszczę" albo "muszę przyznać, że tęsknię za twoimi lineartami. Takie malarskie prace też są ciekawe, ale brakuje mi w nich... tego czegoś. Masz przecież taką fajną kreskę ._.".

Moja "kreska" wykształciła się w czasie regularnego i częstego gryzmolenia długopisami i cienkopisami, co trwało całe lata. Dopiero niedawno wzięłam się za bezlineartowe prace myszką, a potem już w całości przeszłam na tablet (100% digital). I chyba po prostu przy odchodzeniu od tradycyjnego rysowania mój styl zaczął tracić na charakterze. Digitalowe bezlineartowce zawsze dają fajniejszy efekt, wydają się takie super profesjonalne i to na tym zaczęłam się skupiać, zapominając zupełnie, co przez te wszystkie lata tworzyło mój styl. Pamiętam, że kiedyś było inaczej - właśnie specjalnie starałam się rysować brzydkie i pokraczne postacie, żeby czymś się wyróżniały i miały swój niepowtarzalny klimat. I kiedy około 1,5 roku temu przyszłam na pierwsze luridowe spotkanie, na którym nikt mnie nie kojarzył, ktoś rzucił hasło "a, to ta, co tak zupełnie inaczej rysuje". To było to. O to mi wtedy chodziło.

Przez jakieś dwa lata grałam Cukrem w luridowego erpega i przez ten czas sama Cukier też straciła na charakterze. Miała być tajemnicza i budzić niepokój w nieoczywisty sposób. A teraz stała się zbyt... no właśnie zbyt oczywista. Za bardzo chciałam ją dopasować do pozostałych postaci.

Popełniłam wiele rysunków, których po prostu żałuję. :d

*

Na razie to tyle. Może jednak w tym roku wrzucę jeszcze jakiegoś posta, zobaczymy. Ale póki co życzę wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT, gwiazdki, karpia, makowca, śniegu, góry prezentów i "Last Christmas" w radiu!!!

na dokładkę

$
0
0
Jeszcze coś tam narysowałam. Korzystam z nieco większej dawki czasu.

Świąteczny szybki rys dla koleżanki, która lubi HP, Avengersów i Sherlocka BBC, a jako że nie mogłam się zdecydować, co wybrać, dałam wszystko naraz.

(Co do samego Sherlocka, to nie znam tego serialu zupełnie i w sumie chyba nie poznam. Doctor Who jest okej, na Merlinie mocno się zawiodłam, ale i tak go w większości obejrzałam, ale już żadnych więcej seriali BBC. Jak się wciągnę w kolejny serial, kolejny fandom i w ogóle w to wszystko, to mnie zabijcie. :D')


Cukier i Freddie w mundurkach Hogwartu, bo tak. Nie gram w Pottermore, ale już samo zarejestrowanie się tam i przydział do dormitorium, i przejrzenie tej strony wystarczyło, żeby klimat powrócił i wspomnienia ożyły.


No i na koniec... eee... to miała być sztuka abstrakcyjna na temat muzyki S.T. wykonana akwarelami, bo nimi da się uzyskać bardzo fajne barwne efekty, ale akwarele mi się chyba przeterminowały, bo coś nie chcą działać, więc na razie wstawiam szybką wersję z Photoshopa. (Nie, nic nie ćpałam. Tak, wiem że to dziwnie wygląda i powinnam się z tym schować.)


Co mi tam.
Szczęścia w Nowym Roku. :D

Potter, Doktor i inni

$
0
0
Ilustracje do mojego hm, tak jakby "opowiadania". Zebrałam wszystkie luźne idee do kupy, usiadłam i w końcu spisałam historię rodziny Hollow. To do mnie niepodobne, ale napisałam wszystko od razu za jednym posiedzeniem (jakieś dwie godzinki), w dodatku zmieściłam się w bodajże 2,5 stronach Worda (normalnie wymyślone przeze mnie historie są tak długie, że padam po 30-40 stronach i nie docieram nawet do połowy tego, co chcę zapisać XD strasznie wszystko rozwlekam). Pierwszy raz udało mi się tak streścić, nie skupiać na żadnych szczegółach, emocjach czy zbędnych dialogach.
HectorHollow jako dziecko był raczej niepozornym chłopcem, toteż nikt nie podejrzewał go o bycie mistrzem oszustw. Nie domyślano się wcale, czemu tak łatwo wygrywał w karty. Mając lat kilkanaście wyzwał na karciany pojedynek samego Diabła. [ciąg dalszy tutaj]



Ta historia powstała zupełnie inaczej niż to, co do tej pory wymyślałam. Narodziła się sama z siebie, tak po prostu z biegiem czasu (dlatego jest mocno nieprzemyślana i przez to moim zdaniem banalna, ale jest). Po prostu najpierw na potrzeby grupy RPG stworzyłam dziewczynkę-Cukier, potem na potrzeby innej grupy RPG wymyśliłam Bestiana, który miał być tylko i wyłącznie Cukrową parodią i stanowić po prostu jej gender-bender. Bestian miał być chwilowym żartem, bohaterem absurdalnych komiksów i tyle, zresztą nie było w nim niczego ciekawego i bardzo szybko mi się znudził. Wycofałam go z RPGa i praktycznie przestał istnieć. Pod namową koleżanek po jakimś czasie wrócił... i tak jakoś wszystko się zaczęło. Zaczął żyć własnym życiem po tym, jak zadałam sobie pytanie, co by było, gdyby pod tą zabawną, pozornie głupkowatą warstwą krył się ambitny i mądry chłopak? Tak też Bestian, którego jeszcze niedawno miałam wywalić do krainy zapomnienia, stał się centralnym punktem całej opowieści. Tak naprawdę cała rodzina narodziła się stopniowo jako tło do jego własnej historii. Aktualnie Bestian jest jedną z moich ulubionych postaci spośród tych stworzonych przeze mnie. Chociaż przyznam szczerze, że turlałam się ze śmiechu rysując go z tą całą dojrzałością, brodą (XD) i tym całym powerem, ale stało się, Bestian spoważniał i ma jakieś tam drugie dno.
(Jeśli ktoś jest ciekawy - to jest pierwsze podejście do tej historii jeszcze z 2012, od tamtego czasu trochę się jednak pozmieniało.)

*

Ostatnio jestem cała napotterowana i stworzyłam nawet własną wersję nauczycielki latania na miotle, jakąś randomową potomkinię/następczynię mojej ulubionej pani Hooch.




Kiedyś nawet próbowałam napisać własny fanfik... *szuka* o, mam [link]. Oczywiście padłam po paru akapitach... ale miło powspominać. Fabuła opierała się głównie na wymyślonych przeze mnie postaciach, choć pojawiał się jeszcze młodszy syn Harrego, Albus (w mojej wersji nazwany Albus Severus Minerva, bo Harry uparł się, by nazwać syna po wszystkich dyrektorach... biedny mały Albus XD). Główny bohater, Kai Friedrich, nie jest nikim ważnym, dopóki nie poznaje prawdy o swoim pochodzeniu. Otóż Snape i Lily mieli potajemnie romans (tak!). Lily zaszła w ciążę, co ukrywała, w końcu urodziła córkę, dała ją pod opiekę Snape'owi i sama wróciła do Jamesa. Córka była charłaczką. Snape po jakimś czasie oddał ją do domu dziecka, by nie narażać jej na niebezpieczeństwo (Voldemort i te sprawy). Jednak regularnie ją odwiedzał. Pewnego razu przestał przychodzić (śmierć i te sprawy), a dziewczyna obwiniła za to wszystko magię i czarodziejów. Wyszła za zwyczajnego, nudnego Niemca, żyła sobie po mugolsku, ukrywała przed synem - Kaiem - całą prawdę. Oczywiście syn okazał się czarodziejem i trafił do Hogwartu. Generalnie opowiadanie miało służyć tylko temu, by oczernić Harrego, Jamesa i Lily (w ogóle Jamesa zawsze uważałam za najbardziej negatywną postać z całej serii XD), i wszystkie pozytywne postacie, a w końcu i cały Hogwart. Taka tam parodia czy wyraz buntu wobec pseudo nieskazitelnych bohaterów. Dodatkowo miał to być hołd dla Snape'a. No i przede wszystkim parodia tego, co tylko da się sparodiować (chociażby bohaterka, która jest wilkołakiem, dlatego je psie chrupki, ma pchły, czasem szczeka, ale jakoś nikt się tym nie przejmuje; ogólnie jest też mnóstwo nonsensownych schematów, niedomówień i błędów w serii, które śmiało można wyciągnąć na wierzch).

*

Jako że ostatnio narysowałam Cukra i Harrego na randce w nibyParyżu - [link] - postanowiłam kontynuować ich przygody i tym razem umieścić w nibyWenecji. (Kolejne miejsce, które sama chciałabym zobaczyć... trochę tego jest :p).
(Harry to postać Arshany.)



(W pierwszej wersji z wody miała wystawać macka. xd)


(Wzorowane na tym zdjęciu.)
Sama się wpakowałam... chciałam Wenecję i teraz za karę będę musiała siedzieć nad każdym z tych budynków, żeby zaczęły jakoś wyglądać. Tomasz gdzieś kiedyś powiedział, że ludzie, którzy przez lata rysowali mangę, potrafią narysować tylko człowieka, a gdy już mają narysować chociażby dom, to narysują taki z pięciu kresek (gorzej niż przedszkole) - doskonale to rozumiem, bo w gimnazjum-liceum rysowałam tylko mangę i teraz mam. :(

*

Na koniec daję jakieś randomowe gryzmoły z notatników. Przyjazny duszek Kacperek...
Niżej jest Bou, znowu Bou i jego siostra Ran (bohaterowie komiksu, do którego zabierałam się dwukrotnie i oczywiście poległam, bo jakże by inaczej), a na końcu oczywiście Jedenasty Doktor z mopem. Jedenasty, który nie jest Jedenastym, bo Moffat to troll.



A właśnie, tak przy okazji:

[Tutaj będzie spoiler do ostatniego odcinka Doktora Who.]
Zawsze byłam ciekawa, jak to będzie zobaczyć Trzynastego Doktora. Niby widzowie będą oglądać jego przygody, ale tak naprawdę przez te kilkanaście czy kilkadziesiąt odcinków będą podświadomie cierpieć czy bać się, bo przecież trzynaste wcielenie Doktora miało być jego ostatnim. Te niesamowite emocje, które towarzyszyłyby oglądaniu przez świadomość, że serial zbliża się do końca. I ten epicki koniec, i pustka w sercu. Albo ostatecznie Doktor w ostatniej chwili znalazłby metodę na to, by zyskać kolejne życie. ALE NIE. Nie będzie takiej serii i nie będzie emocji. Bowiem Jedenasty Doktor TUŻ PRZED SWOJĄ ŚMIERCIĄ musiał wcisnąć gadkę: "Właśnie zaraz umrę, aha, tak przy okazji jestem jednak trzynasty a nie jedenasty, bo *na szybko wymyślony powód*, więc zaraz umrę naprawdę, ojej... a nie, jednak mam dodatkowe życia, przybyły mi z alternatywnego wszechświata, dzięki alternatywny wszechświecie, lol". WHA-?!
No dobra, przyznaję, że tak poza tym "The Time of The Doctor" był super. Ale jednak, WTF Moffat, WTF?
(A pokrótce mówiąc: "The Day of the Doctor" był mocno średniawy, ale "The Five(ish) Doctors" epicki i przynajmniej wyjaśniło się, czemu Sylvester McCoy zostawił Gandalfa samego z Czarnoksiężnikiem. XD)
EDIT: Teraz tak mi przyszło do głowy... Kiedy River Song (w "The Impossible Astronaut") "zabija" Doktora, wyraźnie pamiętam, że któryś z bohaterów skomentował, że Doktor zaraz zacznie się zmieniać... Natomiast nie padło nic w stylu "teraz na pewno umrze, bo to było jego trzynaste wcielenie". XD Więc Moffat to wymyślił w ostatniej chwili pewnie... eh. XD

nenufar

$
0
0

Dokończone (jeszcze w styczniu). Przyznam, że jestem zadowolona z kolorów, bo rzadko kiedy udaje mi się dobrać takie, żeby po prostu dobrze wyglądały. Ostatnio kolorystyka jest dla mnie jednym z ważniejszych elementów w rysowaniu - jednym z tych, które jako pierwsze przyciągają (lub odpychają) wzrok odbiorcy. Jednocześnie dobieranie kolorów jest dla mnie niesamowicie trudne... Tutaj jakoś (cudem) mi się udało, niestety skupiając się na tym pominęłam jakąkolwiek dynamikę i rysunek jest może przyjemny, ale zbyt statyczny i w sumie nic się na nim nie dzieje...


Domki, dużo domków! Jak nigdy dłuuugo siedziałam nad tłem. Oczywiście jest krzywe i pijane (nie pomyślałam, że w Photoshopie mogę użyć linii XD). Ale nie było to takie trudne, jak się obawiałam i może jednak przekonam się do rysowania takich "ambitniejszych" teł właśnie.

A tutaj - animacja. Jak to wszystko powstawało. Sama lubię patrzeć na to, jak ktoś rysuje, na cały ten proces chociażby dlatego, że u każdego wygląda to zupełnie inaczej. Pomysł na taką animację zaczerpnięty stąd (jedno ze stałych źródeł inspiracji, heh).


*

Coś tam coś tam.


*

Bardzo chciałabym znowu coś narysować, coś takiego właśnie większego, z detalami i w ogóle... Ale nic mi nie wychodzi ostatnio. Tutaj moja nieudana próba narysowania już nieważne czego:


Prawdopodobnie nie dokończę, a jeżeli nawet dokończę, to i tak nie będę zadowolona z efektu. Znowu przez kolory (chyba godzinę wymyślałam samą paletę i nie wymyśliłam żadnej ciekawej), ale i przez kompozycję (przez samą scenę), którą rozrysowałam wielokrotnie i za każdym razem wychodziło źle (i nie będę się chwalić tym miliardem szkiców). Właśnie dlatego wolałabym to zostawić i poczekać, aż przyjdzie do mnie WENA i zabiorę się za lepszy rysunek.

*

I na zakończenie szkic do L'ecume des jours (Piany dni) Borisa Viana (książki zekranizowanej przez Gondry'ego, film znany jako Dziewczyna z lilią). Gdzieś już tu pewnie na blogu wspominałam, że jestem zachwycona twórczością francuzów... Michel Gondry, Jean-François Laguionie, Bruno Coulais - wielbię całym sercem i mam nadzieję poznać jeszcze więcej wspaniałych twórców, ale póki co jestem nadal na etapie poszukiwań.

Muszę pojechać kiedyś wkrótce do Paryża, żeby pooddychać tym artystycznym powietrzem. Bo nie wytrzymam. :D :D :D

aniołki, amorki, kwiatki i żelki

$
0
0

Na początek jeszcze jedno podejście do Piany dni Borisa Viana. Na pewno nie jest to najlepsza książka, jaką czytałam (i najlepsza ekranizacja, jaką oglądałam), niby nic szczególnego, ale mimo to totalnie uwielbiam.

Jak widać kupiłam sobie nowe akwarele (stare RIP [*]) i się bawię, chociaż szczerze nie mogę się do nich przekonać. Te poprzednie były idealne, ale pojęcia nie mam, jaka to była firma.


O takie coś - malowane po nocach na prezent dla kogoś, kto lubi ikony. W rzeczywistości jest bardziej barwne (plus stworzyłam do tego złotą ramę - skąd ja miałam złotą farbę...? w moich szufladach jest wszystko xd). Ale wolę taką stonowaną wersję, bo właśnie nie mogę się do tych nowych farb przekonać i nie ogarniam tych kolorów. W dodatku papier fakturowany do lineartowca to kiepski pomysł, już zapomniałam, jak fajnie farby rozlewają się po kartce (i weź tu człowieku nie wychodź poza linie xd).

*

Jakaś taka drastyczna zmiana klimatu teraz będzie.


Akcja Secret Valentine w Lurid University. Totalnie nie miałam pomysłu, co narysować, ale przypomniało mi się, że w Adventure Time jest fajna kreska i po prostu poszłam w tym kierunku. Tegoroczny motyw przewodni to "niebieskie kokardki i żelki (wtf)", więc mam nadzieję, że wyszło zarówno niebiesko-żelkowo-kokardkowo, jak i walentynkowo. A ten amorek jest totalnie uroczy, muszę sobie zrobić avatara w tym stylu. No popatrzcie tylko.



...Iii jeszcze jedna animacja w podobnym stylu wcale nie dlatego, że pomyliłam wylosowaną osobę z kimś innym i musiałam za karę robić dwie prace xd ...być mną.


Nie jestem zadowolona z paru rzeczy (chociażby z tego, jak ruszają się skrzydła... masakra), ale w międzyczasie odkryłam fajną metodę na szybsze robienie takich animacji - dawałam ruchome elementy na osobne warstwy i w każdej z klatek tylko zmieniałam ich położenie, dzięki czemu nie musiałam się bawić całością. Zdaję sobie sprawę, że we Flashu byłoby to jeszcze prostsze... Flashu, kiedyś cię ogarnę!!!1 (Swoją drogą, wymyśliłam jeszcze jedną metodę na zrobienie animacji, zupełnie nowy sposób, na pewno wkrótce zademonstruję.)

(W ogóle to chyba odejdę z Lurid University. D: Bardzo mi się tam podoba, super ludzie i w sumie sam pomysł z rysowanym RPG jest świetny. Ale zauważyłam, że od dwóch lat większość moich rysunków to Lurid, chyba 99% tego, co rysuję, to Cukier. W ogóle wszyscy mnie utożsamiają z Cukrem, nawet moi najbliżsi czasem mówią na mnie "Cukier" (a ja mam imię xd), zapisują mnie tak w komórkach i w ogóle... Poza tym po prostu nie wiem, czy nie chciałabym rozwinąć skrzydeł, zająć się innymi projektami, innymi postaciami i historiami (i życiem - niestety, coraz mniej czasu na zabawę, coraz więcej na pracę/naukę). Chociaż Lurid wiele mi dał, szczególnie ludzie, których miałam okazję poznać "w realu". Głupio mi będzie odchodzić, ale to chyba słuszny krok. Mimo to będę zawsze dobrze wspominać i stalkować zaglądać regularnie na stronę. Tak wstępnie informuję. Ale dam sobie czas na podjęcie decyzji, jeszcze z miesiąc pogram i zobaczę.)

*

Gryzmoły-gryzmoły-gryzmoły. Podobno rysuję straszne rzeczy.



*

I jeszcze na zakończenie fragment tego, co mnie ostatnio totalnie pochłonęło (mimo braku czasu - ale do czego służą noce? xd). Chcę zrobić książkę dla dzieci. Mam już mniej więcej tekst i jestem z niego zadowolona, daje mi to mnóstwo frajdy. Ilustracje oczywiście robię sama. Nie wiem, czy cokolwiek mi wyjdzie albo czy w ogóle to dokończę, ale próbuję. Jednak póki co nie będę nic więcej zdradzać ani zamieszczać więcej rysunków dotyczących tego projektu. Trzymajcie kciuki.



*

Edit. Zapowiedź czegoś większego, nad czym aktualnie siedzę. :)

chińszczyzna

$
0
0




Na początek wrzucam rysunek, który robiłam jeszcze w lutym. Miał być bardzo dopracowany, super i w ogóle, ale w połowie roboty mi się odechciało i jest jak jest. Po prostu nie zapowiadał się tak fajnie, jak miał się zapowiadać. Ale pomysł jakiś tam miałam.





*

A zmieniając temat.

W dzieciństwie chodziłam na karate, niestety tylko przez rok (bo spróbujcie znaleźć czas na hobby, gdy ciągniecie podstawówkę równolegle ze szkołą muzyczną... która teoretycznie sama w sobie miała być moim hobby, ale co ja tam wiem). Do tej pory pamiętam wszystkie wyuczone chwyty i układy, choć siła i precyzja już nie ta. ;D Chyba jednak z tego okresu zostało we mnie coś jeszcze, skoro kiedy w telewizji leci jakikolwiek film z Jackie Chanem albo kimś jackiechanopodobnym, to nie mogę się oderwać. Nie zwracam uwagi na fabułę, w ogóle na nic, tylko patrzę sobie, JAK ONI WSZYSCY TAM ZAJEBIŚCIE WYMIATAJĄ. Przyznaję, że nawet nie przykładam wagi do tego, jaki jest tytuł oglądanego przeze mnie właśnie filmu... do czasu. Ostatnio zupełnie przypadkiem trafiłam na film, w którym nie tylko pojawiają się totalnie zarąbiste w kosmos sceny walki, ale też coś więcej, znacznie więcej. Tak więc - "Ip Man", krótka i szalenie subiektywna recenzja (bez spoilerów, zapraszam).



Nie jest to jeden z tych oryginalnych, abstrakcyjnych czy surrealistycznych filmów, które ostatnio wynajduję i których nikt poza mną nigdy nie widział (przez co czuję się och jak bardzo ambitnie). Fabuła w "Ip Manie" nie jest jakaś niesamowicie odkrywcza czy genialna (źli Japończycy atakują dobrych Chińczyków, spoko). Co więc wyróżnia ten właśnie film? Otóż główny bohater. Jest po prostu bezbłędnie wykreowaną postacią. Skromny, niepozorny, opanowany i cichy, żyjący sobie całkowicie zwyczajnie, z mądrością dobierający słowa i podejmujący decyzje. Typ mentora pociągającego za sobą ludzi niczym Jezus ver.2, wspiera potrzebujących, tu nakarmi i napoi, tam pomoże i ochroni. ;D Jednocześnie jest oczywiście totalnym mistrzem w walce, po prostu nie ma takiej możliwości, by ktoś z nim wygrał. Połączenie takiego charakteru z wręcz niesamowitym stylem walki daje naprawdę świetnego bohatera. To coś więcej niż walka, gdy każdy jego cios jest przemyślany, gdy wszystko to ma jakiś cel. Wiem, że fabuła jak fabuła, ale tytułowy Ip Man pociąga za sobą tak bardzo, że chce się oglądać (po kilka razy) chociażby po to, żeby śledzić jego własne poczynania. Warto go zobaczyć nawet w drugiej części - tam już z kolei w nieco jaśniejszych barwach, już nie na tle wojny, a bardziej w codziennym życiu (przynajmniej do połowy filmu, bo od połowy wciskają nam strasznych i złych Anglików, którzy tak bardzo nie lubią Chińczyków z tym ich spokojnym temperamentem i spokojnym piciem herbaty, bo przecież Anglicy są tacy agresywni i... oh wait).

A w ogóle to [link]. xd (Chociaż na zachętę to raczej powinnam dać to [link] - najlepsza scena walki ever.)



To straszne uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że fikcyjni bohaterowie są tacy fajni, a ty nigdy taki nie będziesz. Q_Q Tak samo jak wtedy, gdy nie dostałam listu z Hogwartu. Albo gdy okazało się, że nie mam super mocy X-menów. Albo wtedy, gdy wypatrywałam niebieskiej budki Doctora Who za oknem, a ta w ogóle się nie pojawiła. DLACZEGOOO q_q.

kleksy

$
0
0
Czasem przychodzą mi do głowy dziwne pomysły...







(Podobno wstawiam za długie posty i za dużo piszę, i nikt tego nie czyta, więc proszę, tym razem krótko i na temat. :P)

chińszczyzna - c.d.

$
0
0
Na początek wrzucam Supermana i Batmana na dancingu.


Oraz Supermana lecącego za dnia i w nocy. Bo każda pora jest dobra, by uratować świat.



*

Obejrzałam ostatnio kilka chińskich filmów (tak, żeby sobie popatrzeć na sztuki walki). I choć oczywiście nie znalazłam niczego specjalnie ambitnego czy genialnego, to już mogę polecić kilka tytułów. O "Ip Manie" pisałam dwa posty temu. Mój kolejny faworyt to "Bezwzględna gra". Mniej więcej do połowy seansu nie działo się nic godnego uwagi i chciałam wyłączyć, ale warto zobaczyć całość. Mocne wrażenia gwarantowane. Polecam, jeśli ktoś - tak jak ja - lubi niskobudżetowe kino i nie przeszkadzają mu wszelkie niedoskonałości. Z tytułów bardziej przystępnych dla każdego jako pierwszy wymieniłabym na pewno "Shaolin" (z 2011), bo całkiem zgrabnie zrobiony. Ciekawie ogląda się też "Wu xia" - dużym plusem jest to, że trzyma w napięciu.

Ogólnie ciekawie ogląda się produkcje zza granicy (które oczywiście nie są z USA). Inna kultura, wartości, sposób myślenia itp. Choć jeśli chodzi o kino chińskie, nie mogę się przekonać do ich artystycznych filmów. Na pewno chiński teatr jest piękny, ale przy "Hero" wysiadłam po dziesięciu minutach (no bo wtf, oni tam latają). Obiecuję sobie, że się przełamię i kiedyś zobaczę.

(Tak w temacie. Fanart do starego dobrego "Drunken master". Bo pijany mistrz jest świetną postacią, normalnie jak z kreskówki. :D)


Każdy w życiu popełnia błędy i ja również, gdy z rozpędu zabrałam się za "Karate kid (remake)". Mogłabym napisać książkę wypełnioną narzekaniem na ten film, chociażby na sam tytuł, który nie ma związku z treścią (nie ma tam mowy o karate). Ale... bez sensu. Powiem tylko tyle, żal mi zmarnowania roli Jackie Chana. Niby twórcy chcieli pokazać jego inne, nieznane oblicze, bo do tej pory był aktorem komediowym, a teraz zrobią z niego aktora dramatu. I co wyszło? Nudny Jackie Chan bez żadnego wyrazu. [Spoiler] I co z tego, że wcisnęli mu tragiczną historię, skoro nic, absolutnie nic z tego nie wynikło? Był sobie fragment filmu, gdzie Jackie rozpacza nad smutną przeszłością, po czym film idzie dalej i już do tego nie nawiązuje. Równie dobrze mogli tam wcisnąć innego aktora albo nie dawać mu żadnej historii, skoro i tak nie ma żadnej osobowości. Jackie jest świetnym aktorem, którego uwielbiam, a tutaj po prostu źle mi się robiło na jego widok. W dodatku jego jedyna scena walki to szalenie poważna walka z 12-letnimi dziećmi. No litości... (Swoją drogą fajna matka głównego bohatera - cieszy się, że powierzyła swoje dziecko pod opiekę nieznanemu mężczyźnie, który nie jest wcale nauczycielem sztuk walki, w dodatku ma naprawdę duże problemy z psychiką i zapisuje jej dziecko bez jej wiedzy na konkurs sztuk walki ARGH.) Zły film. Bardzo zły film.

akwarelowo

$
0
0
Się sięgnęło po akwarele.



Ilustracje do książki Michaela Ende'a (tak, tego samego, któremu zawdzięczam największą - obok śmierci Mufasy - traumę dzieciństwa, czyli zatonięcie Artaxa). Bardzo inspirujący człowiek. Niedawno zachwycałam się malarstwem jego ojca. Michael wychowany wśród takich obrazów nie mógł wyrosnąć na "normalnego" człowieka. Jest w nim wrażliwość, którą najbardziej cenię u twórców literatury dziecięcej. Zdaje sobie sprawę, że świat dziecięcej wyobraźni to nie infantylizm czy banalność, ale wręcz przeciwnie: inność, dziwność, a nawet mrok (bo to właśnie w pierwszych latach życia, gdy wszystko jest wyolbrzymione, człowiek styka się z największą grozą). Nie ma sensu oszukiwać dzieci kolorowymi, płaskimi historyjkami. Dziecięca wyobraźnia wymyka się wszelkim normom i schematom, jest w tym wszystkim jakaś nienormalność - i po co ją tłumić?



Dla przykładu mój ulubiony cytat z Momo ukazujący nie tylko absurdalność naszego "dorosłego"świata, ale i właśnie prawdziwy dziecięcy koszmar: "W rezultacie we wszystkich dzielnicach utworzono tak zwane składnice dzieci. Były to duże domy, gdzie należało odstawiać wszystkie dzieci i w miarę możliwości potem je odbierać. (...) O tym, żeby i tutaj wymyślać zabawy, naturalnie nie było mowy. Te były im narzucane przez personel nadzorujący i ograniczały się tylko do takich, w których dzieci mogły się uczyć czegoś pożytecznego".

*

Freddie i Cukier, moje dwie postacie z grupy RPG Lurid University[link]. I tak, jest to rysunek pożegnalny. Grałam już jakieś dwa lata, a - jak wiadomo - nic nie może trwać wiecznie.



Cóż, pozostaje mi już tylko zachęcić innych. Choć sama odeszłam, nadal polecam. Jeśli ktoś lubi rysować i potrafi to robić non stop, dodatkowo chce poznać podobnych do siebie rysunkowych maniaków (a przy tym naprawdę świetnych ludzi), to grupa jak najbardziej dla niego. Najfajniejsze w tym wszystkim było wspólne rysowanie, szczególnie "na żywo" w czasie spotkań "w realu". Ludzie mobilizują Cię do rysowania, dają kopa kiedy trzeba i pchają naprzód. Nigdzie się tak nie rozrysowałam jak właśnie w Luridzie.

*

Jakieś tam szybkie gryzmoły do Avatara... eh. OBIECUJĘ narysować lepszego fanarta, takiego, na jakiego ta seria zasługuje. Bo wiem, że na pewno chcę narysować coś avatarowego, ale jeszcze nie wiem, co dokładnie. :P



Jestem po drugim sezonie i totalnie uwielbiam legendę o pierwszym Avatarze Wanie. Ogólnie "Legenda Korry" robi dobrą rzecz bawiąc się stylami. Raz pokazują nam wielkie mechy z elementami animacji 3D (technologia Asami), a innym razem czarno-białe ujęcia imitujące stare filmy z ograniczonymi efektami specjalnymi ("Przygody Nuktuka"). Natomiast odcinki poświęcone początkom historii Avatara są po prostu cudowne. Coś jak mix starych, klasycznych animacji z klimatem zbliżonym do "Spirited away" (i może "Mononoke hime", choć w lżejszej wersji). Sama historia jest niesamowicie baśniowa i jakby wycięta z innego filmu. Nie spodziewałam się zobaczyć tutaj czegoś takiego. Jeśli samego "Avatara" oglądam głównie dla rozrywki, to odcinki o Wanie mogę już polecić jako kawałek lepszego kina.

trolololo

$
0
0


Tak, to te same stworki, co tutaj i tutaj. To już chyba będzie mój znak rozpoznawczy. Teraz takie dwa małe duszki wycięte z papieru leżą sobie u mnie na biurku, aww. Powinnam je jakoś nazwać? "Tereferekuki"? :D

*



Miałam zrobić porządny fanart do Legend of Korra i nadal nic. Nie mam pomysłu po prostu. To po lewej stronie - cóż, w trakcie robienia lineartu uświadomiłam sobie, że kolumny nie powinny ustawiać się aż tak po skosie niezależnie od tego, jak chora perspektywa miałaby to być. To po prawej stronie - znowu skopane tło. Ostatecznie wygrywa wersja z samymi postaciami:



Wan Shi Tong nie dość, że zamieszkuje ogromną bibliotekę, to jeszcze sam jest źródłem wszelkiej wiedzy - stąd pomysł z literami. (Tak naprawdę pocięłam moje stare kserówki - jak się przypatrzeć, to można się nawet czegoś dowiedzieć na temat budowy stylistycznej dramatu argh.)

*

Garść szkiców do animacji przedstawiającej Tomasza vel. Spella...

...i sama animacja. Sami widzicie, Tomasz przy swojej maszynie produkującej pomysły. Na pewno taką posiada.

Jest kilka osób, które naprawdę mnie inspirują i wśród nich jest właśnie Spell. Gdyby nie on, nie zaczęłabym się tak fascynować cyrkiem (nie powstałyby moje RPGowe postacie, czyli Cukier i cała jej cyrkowa rodzina) i nie byłabym maniakiem gdańskiego Festiwalu Teatrów Ulicznych FETA (nawet nie wiedziałabym o istnieniu czegoś takiego). To wszystko nadało mojej pseudotwórczości nowy kierunek i sprawiło, że nabiera ona swojego własnego (nieco dziwacznego i kolorowego) charakteru. Dzięki Ci Spell za bycie pozytywnie świrniętym. :)

a tymczasem w moim świecie...

$
0
0
Moja pierwsza w życiu SAMOJEBKA. Tak jakby ktoś był ciekawy, jak wyglądam.


*

Zwykły dzień w mieście tereferekuków. (Miało być animowane, tzn. tereferekuki miały się poruszać, ale wysiadłam - za dużo przy tym roboty. Może kiedyś...). Akwarelowe tło inspirowane uroczym francusko-belgijskim filmem animowanym "Ernest i Celestyna" (tzn. miało być inspirowane, ale oczywiście wyszło w zupełnie innym stylu, no niestety).


*

I jeszcze takie tam szkice. Moje zupełnie pierwsze OCs (original characters). Powstali jedenaście lat temu i "istnieją" do tej pory (tzn. nadal zdarza mi się tworzyć z nimi opowiadania, poza tym nadal ich rysuję, choć właśnie głównie w formie szkiców).


Od lewej Gerdi i jego tatko Set, dalej pewien królewicz i jeszcze jeden koleś, o którym za dużo by mówić (zbyt skomplikowane to wszystko). Tworzyłam o nich jakieś niesamowicie poważne historie (ach ten gimnazjalny umysł). :P Teraz już podchodzę do tego bardziej z przymrużeniem oka, ale te cztery postacie kocham do tej pory. Gerdiego to już w ogóle - zawsze był moim ulubionym OC. Taki całkowicie zwykły, optymistyczny dzieciak, który ma dość idealistyczne podejście do życia mimo szarej rzeczywistości wokół (jakieś tam intrygi, wojny, już się w tym sama gubię po tylu latach xD).
Viewing all 161 articles
Browse latest View live